poniedziałek, 20 lipca 2015

Trzy wieże w tle Paterno

 Dolomity - Monte Paterno 2744 m.n.p.m.

-Kiedy jedziesz w Dolomity?
-Jak Bozia pozwoli to za dwa, trzy lata.
Tak właśnie odpowiedziałem na pytanie jakie mi zadano w 2012 roku. No i stało się. Postanowiliśmy wspólnie z Basią, że ten urlop spędzimy w tych urokliwych górach. Mijały godziny siedzenia w internecie przy szukaniu odpowiednich tras, studiowanie mapy czy przewodników. W międzyczasie pierwotna ekipa się wykruszyła. Buuu, niedobrze. Trzeba się posilić forumowymi znajomościami no i długo nie trzeba było czekać. Uformowała się fajna czwórka: Sonia, Zanzara, Barbórka i ja Kovik ochrzczony jako władca haremu.

W piątek popołudniu pakujemy się do gumowego auta, który polecam na takie wyjazdy (Sonia pewnie mnie za to zabije, ale zaryzykuję). No i zaczynamy naszą podróż ku nieznanemu. Ahoj przygodo można by rzec. Jedna winietka, druga winietka postój gdzieś przed Grazem. Mkniemy autostradami przy intensywnym świetle księżyca i tylko Hołek co chwilę każe trzymać się lewej strony jakby chciał, abyśmy jak najszybciej dotarli na miejsce. Dziewczyny usnęły zmęczone ciężarem dnia i podróżą. Obudzone dopiero, gdy obijały się o ściany auta podczas podjazdu licznymi, stromymi serpentynami pod Rifugio Auronzo. No bo jak to być w Dolomitach i nie zobaczyć Tre Cime, to tak jak być w Tatrach i nie widzieć Morskiego Oka.

Już powoli szarzało gdy dojechaliśmy na parking przed w/w schroniskiem. Wypadało by co nieco się przespać po całonocnym czuwaniu. Wyciągam karimatę i śpiwór coby sobie rozłożyć na jakiejś płaśni przy samochodzie. Niby to, aby dziewczynom było luźniej i wygodniej w aucie a tak na poważnie, to chciałem sobie wygodnie wyprostowany spać pod gwiazdami, których było już coraz mniej. Na nic zdało się przekręcanie z jednego boku na drugi, bo gdy otwierałem oko to postrzępione góry nie dawały mi spokoju. Może spałem ok. pół godziny. Po wybudzeniu reszty z błogiego snu (tak myślę, bo wszystkie miały wyrysowany uśmiech na twarzy) i szybkim śniadaniu ruszamy na podbój okolicy.



Pogoda beznadziejna (czyt. piękna), migawki aparatów są w ruchu. Idziemy w stronę schroniska Tre Cime. Tkaczyk pisał, że trasa jest żmudna i monotonna ale nie dla nas. Może dla stałych bywalców tego miejsca jest nudne, ale dla naszych dziewiczych przejść w żadnym stopniu. Po wejściu na Forcella Lavaredo wybieramy górny wariant, bardziej górski.







Dochodzimy do wspomnianego schroniska tam wypijamy małe (dosłownie małe) piwo i po krótkim odpoczynku ruszamy na szczyt Monte Paterno ferratą Innerkofler.
Jest to ciekawa ferrata prowadząca na długim odcinku tunelem wydrążonym w skale na potrzeby I Wojny Światowej, mocno oblegana z powodu łatwego i wygodnego dostępu z pobliskich parkingów. Wychodząc z tunelu wspinamy się po ukośnej półce aż pod samą przełęcz Camosci. Jesteśmy coraz wyżej i coraz to piękniejsze widoki.






Na przełęczy zostawiamy plecaki i już na lekko zdobywamy nasz pierwszy szczyt tego wyjazdu. Sporo ludzi na nim nawet jest tam wbita polska flaga, choć nieco poszarpana. Sesja foto, odpoczynek i ostrożnie schodzimy w dół.




Idziemy w stronę przełęczy Forcella Passaporto. Najpierw stromą rynną usytuowaną w sypkim piargu, na którym Zanzara jako pierwsza się osuwa wydrapując na przedramieniu ciekawy wzorek. Później już schodzimy ciekawymi półkami i po kilku godzinach dochodzimy do auta, by następnie przetransportować się w okolice Canazei, które to będzie naszym (z terminologii wojskowej) miejscem tymczasowej dyslokacji.



Tam prysznic jedzonko i „palulusia”. Przed spaniem jeszcze intensywne czyszczenie spiżarki z masła, które to wypłynęło ze swojego opakowania podrażnione wysoką temperaturą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)