Po powrocie z górskiej części urlopu Barbórka zaczyna kombinować co można jeszcze fajnego zrobić w drugim tygodniu. Nie będziemy przecież siedzieć w mieście, które mamy na co dzień. Początkowo myślimy o kierunku północnym – typowo nadmorskim, ale z opcją rowerową. Przerzucamy się na argumenty: że tłumy, że ciasno, że głośno. Ostatecznie modyfikujemy pomysł i z dnia na dzień ustalamy miejsce ucieczki od wszystkich negatywnych aspektów typowo nadmorskich miejsc, by rzucić wszystko i pojechać na Żuławy Wiślane. To wciąż nieodkryta i nie dotknięta masową turystyką kraina nad deltą Wisły, pełna śladów Mennonitów – osadników z Niderlandów, sprzyjająca rowerzystom z dobrą kuchnią i atrakcjami historycznymi. Oferta noclegowa nie jest bogata, ale za to jaka ciekawa! Rezerwujemy ostatnie miejsce w agroturystyce położonej w odległej Nowej Pasłęce (blisko Green Velo i rosyjskiej granicy). Pakujemy nasz dobytek i rowery do auta i ruszamy, by doświadczać i eksplorować nieznane nam dotąd warmińsko-mazurskie tereny. W drodze już rodzą się różne opcje: planujemy poczuć klimaty tamtejszego Green Velo, dojechać trasą R10 do granicy i pomachać Putinowi, zobaczyć prawdziwe perełki architektury –domy podcieniowe, a nawet wpaść w depresję (i to dosłownie) – ale spokojnie, wyjdziemy z niej bardzo szybko!