Bieszczady - Tarnica 1346 m.n.p.m.
„Rzućmy wszystko i pojedźmy w Bieszczady” zaproponowałam
spontanicznie mojej koleżance Lucy, która nigdy tam nie była … i nie zdziwiło
mnie, gdy po 5 minutach dostałam odpowiedź „zróbmy to!”. Znakiem rozpoznawczym
naszej wędrówki okazał się być kolor czerwony, bo właśnie czerwonym szlakiem
miałyśmy podążać z plecakiem na naszych garbach, a w nogach miałyśmy poczuć 100
km bieszczadzkiego odcinka GSB. Przyświecał nam więc jeden cel z dopiskiem „Ahoj
przygodo!”. Przygód, jak się potem okazało, nam nie brakowało.
Dojazd do Ustrzyk Górnych przez Rzeszów poszedł nam całkiem
sprawnie i w sobotę 14 września zameldowałyśmy się na kwaterze w Ustrzykach na
dwie godziny przed zachodem słońca. Co prawda chyba nieco zszokowałyśmy
gospodarza, który dwukrotnie upewniał się, że łóżko małżeńskie nam nie
przeszkadza. Po dłuższej chwili zaproponował, że przyniesie drugą kołdrę i tyle
go widziałyśmy… cóż, kolejne doświadczenie. Pogodny i gwiaździsty wieczór
zapowiadał dobrą pogodę następnego dnia, więc już nie mogłyśmy się doczekać
poranka.