piątek, 24 lipca 2015

Niczym w kanionie Kolorado



Dolomity - Piz Boe 3152 m.n.p.m.

Wybieramy się na ten najwyższy szczyt Masywu Sella z przełęczy Passo di Pordoi, na której znajduje się kolejka. Ale my tego dnia nie dotkniemy nogą tej kolejki, dzielnie ruszamy do góry szlakiem 627 w stronę schroniska Kostner. Aparaty ciągle w dłoniach, bo z prawej strony rozpościera się przepiękny spektakl – Marmoladę widać jak na dłoni, ciągle na nią patrzymy, w tle widać grań Padon, Civettę, Monte Pelmo, zdobywany pare dni wcześniej Colac, widać też Mauzoleum ofiar austriackich żołnierzy z I Wojny Światowej – w kształcie rotundy – robi wrażenie.





A z lewej strony skalista półka, pod którą kroczymy zachwyceni formacją, jej wielkością, strukturą, kolorem – dosłownie wszystkim! Dochodzimy do miejsca, gdzie rozpoczyna się najtrudniejsza ferrata Cessare Piazzetta. Dziewczyny (Sonia i Zanzara) „napalone” Sonia już składa kije do plecaka i zachęca Zanzarę mówiąc:
- Zobacz, to tylko te pierwsze metry takie trudne, potem będzie już lepiej.
Dziewczyny postanawiają spróbować sił, więc szczerze je podziwiamy, ale również się niepokoimy, bo wiemy, że ta ferrata jest naprawdę trudna i wymagająca.



Sami postanawiamy podążać ku schronisku drogą klasyczną i umawiamy się, że spotykamy się na szczycie. Ale do tego niestety nie doszło - o czym za chwilę. Od początku zakładaliśmy, że wchodzimy na szczyt drogą Crestra Strenta (ze względu na mega atrakcyjne podejście granią) a Sonia i Zanzara ferratą Vallon. Idziemy sobie tym pięknym krajobrazem, nagle pojawiają się dodatkowe atrakcje- jamy śnieżne, które wymuszają, abyśmy przykleili się do ściany masywu i tak chwilami pokonujemy trasę, coraz bliżej schronisko Kostner. Po jakimś czasie (przy rozwidleniu w kierunku żlebu Rissa da Pigolerz) – widzimy dziewczyny, które zdecydowały jednak iść do schroniska naszą trasą. Cieszymy się więc dalej wspólną wędrówką i docieramy do schroniska Kostner na wysokość 2.540 m.









Robimy sobie dłuższy popas delektując się włoską kawą (mega!) i innymi rarytasami. Wspólne fotki dookoła i ruszamy. Droga Kovików: Wg Darka (Tkaczyka) Cresta Strenta to bardzo atrakcyjna krajobrazowo i widokowo trasa, nie jest to ferrata – ale występują tam ubezpieczenia (w początkowej części tej drogi) – i trudno się z tym nie zgodzić - Barbórce bardzo ona przypada do gustu – może sobie ćwiczyć chwyty w skale i cieszy się z tego jak małe dziecko.



Pokonujemy stromą, ale ciekawą ścianę i następnie podążamy wygodną skalną półką zdobywając coraz większą wysokość. Droga jest bardzo urozmaicona, wychodząc na płaskowyż możemy się cieszyć rozległymi panoramami i już czujemy przedsmak widoków ze szczytu. Widać już zresztą solarną infrastrukturę na szczycie, ale do niego jeszcze godzina drogi.






Wspinamy się na kolejne górskie „cycki” i już jesteśmy na samej grani – Piz Boe na wyciągnięci ręki – dostajemy smsa, że nie spotkamy się z Dziewczynami na szczycie – zafascynowane ferratą nie odbiły w odpowiednim momencie na Piz Boe i weszły na Piz da Lech… więc będą schodzić tą samą drogą aż do przełęczy Pordoi. My po 15 minutach (a 2.30 od wspinaczki ze schroniska) meldujemy się cali w skowronkach na szycie! Ależ tu pięknie! Panorama 360stopni! Widać wszystko rewelacyjnie: Marmoladę, Antelao, Civettę, Pelmo, wszystkie Tofany, Wysokie Taury z Grosglocknerem, Zillentarskie Alpy, Otzlalskie także. A najbliższe otoczenie wygląda jak Kanion Colorado. Siedzimy sobie na tym szczycie szczęśliwi, foty z flagą, foty bez flagi, skoki z radości i zaczynamy schodzić drogą 638 w kierunku Forcella de Pordoi (wiele osób wybiera ten szlak na wejście).











Fajne lekkie schodzenie – chociaż zaczyna podwiewać mocniej i Kovik odczuwa zmianę temperatury, bo zakrywa się i teraz bardziej przypomina ninję niż człowieka. Schodzimy w księżycowym krajobrazie i docieramy do schroniska pod Sas de Pordoi, skąd ruszamy w dół piargiem do przełęczy Pordoi, gdzie mamy samochód. W schronisku Barbórka dokonuje niecnego zamachu na papier toaletowy – skończyła nam się rolka – a Polak w potrzebie!




-Zły to czyn mówi – bijąc się w pierś – ale w końcu toaleta płatna, więc i rolka papieru opłacona, no nie? I jakby za karę osuwamy się co chwilę na tych pierońskich kamyczkach i piargu. To schodzenie to męczarnie i katusze dla kolan. I już prawie prawie udaje się bez upadku, gdy Barbórka dostrzega schodzące Dziewczyn i wtedy bum! I słychać tylko nieprzyzwoitą wiązankę i „dupa” znowu oznaczona siniakami!



Po 10 godzinach wędrówki jesteśmy na campingu – ten dzień należał do długich ale jak zwykle obfitych w siniaki i radość. Na campingu ogarnia nas mały „wkur…” – sąsiad - Anglik znowu coś pysznego pichci i się nawet nie podzieli. Rano raczy nas zawsze zapachem bekonu i jajecznicy… i jak tu żyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)