Tatry - Kozi Wierch
Kiedyś zamarzyło mi się, aby każdego roku zdobyć zimą jakiś
tatrzański szczyt. Dla jasności nie mam jakoś sztywno sprecyzowanych widełek
czasowych odnośnie zimy. Wystarczy, że sporo śniegu leży i zima zaliczona haha.
Takim oto sposobem padł: Kasprowy Wierch, Ornak, Rakoń, Wołowiec, Świnica,
Kościelec i tej zimy miał być Kozi Wierch. Przypadek chciał, abym wolne dostał
od piątku do poniedziałku pierwszego marcowego weekendu. Oczywiście o tym
poniedziałku dowiaduję się późnym popołudniem w piątek. Tak z „głupa” sprawdzam
prognozy na weekend i szok! Ma być żyleta! Praktycznie bezwietrznie i
bezchmurnie a siarczyste mrozy już ustąpiły. Takie okno pogodowe nie zdarza się często. Przypadek zamienia się w szczęście
i postanawiam, że jadę. Bo jak nie teraz to kiedy? Wykorzystując PKP i brata w
Krakowie, który uraczył mnie „glebą” w niedzielę rano jestem w Zakopanym.