wtorek, 6 marca 2018

Spontaniczne Tatry

Tatry - Kozi Wierch 

Kiedyś zamarzyło mi się, aby każdego roku zdobyć zimą jakiś tatrzański szczyt. Dla jasności nie mam jakoś sztywno sprecyzowanych widełek czasowych odnośnie zimy. Wystarczy, że sporo śniegu leży i zima zaliczona haha. Takim oto sposobem padł: Kasprowy Wierch, Ornak, Rakoń, Wołowiec, Świnica, Kościelec i tej zimy miał być Kozi Wierch. Przypadek chciał, abym wolne dostał od piątku do poniedziałku pierwszego marcowego weekendu. Oczywiście o tym poniedziałku dowiaduję się późnym popołudniem w piątek. Tak z „głupa” sprawdzam prognozy na weekend i szok! Ma być żyleta! Praktycznie bezwietrznie i bezchmurnie a siarczyste mrozy już ustąpiły. Takie okno pogodowe nie zdarza się często. Przypadek zamienia się w szczęście i postanawiam, że jadę. Bo jak nie teraz to kiedy? Wykorzystując PKP i brata w Krakowie, który uraczył mnie „glebą” w  niedzielę rano jestem w Zakopanym.