wtorek, 21 lipca 2015

Rekord pobity



Dolomity - Marmolada 3343 m.n.p.m.

Na drugi dzień wędrówki zaplanowaliśmy Włoski Dżem…- widząc inne relacje z tego miejsca- często zastanawialiśmy się jak smakuje dżem powyżej 3 tysięcy. Biwak na „dziko” pod Marmoladą sprawdził się znakomicie! Wczesna pobudka o 6 rano patrzymy pogoda do dupy, zwijanie obozu i ruszamy ku najwyższemu pasmu w Dolomitach.
Barbórka na samą myśl o koszykowej kolejce dostawała rozstroju żołądka, a ja tylko podsuwałem diabelskie rozwiązanie- „może by tak rozbujać nasz koszyk?” Ha ha! „Ten to ma pomysły, ja tu ledwo stoję, kurczowo trzymam się tego koszyka – chociaż to bezsensu, bo jakbyśmy polecieli w dół to razem z nim…” – takie myśli chodziły po głowie Barbórce.




No ale szczęśliwie udało się wyskoczyć z koszyka w odpowiednim momencie - na wysokości 2.626 m i rozpoczęliśmy zejście i następnie żmudne podejście pod Forcella Marmolada szlakiem 606, najpierw po kamiennych progach, potem po śnieżnym polu.





Ubieramy się ferratowo i startujemy! Idziemy cały czas granią zachodnią ku szczytowi pokonując liczne rysy, półki i inne ciekawe urozmaicenia skalne. Po pokonaniu licznych klamer wyciągamy głowy ku górze widać już kilka „cycków” ale to ciągle nie jest upragniona Punta Penia. Wychodzimy na śnieżne pole, a stamtąd już szczyt na wyciągnięcie ręki. Ostatnie kroki i jest krzyż! Jesteśmy!











Bijemy swoje prywatne rekordy wysokości – 3.343 jupii – udało się wejść. Dziewczyny (Sonia i Zanzara) czekają już od dłuższego czasu na nas! Tak to już będzie na tym wyjeździe – Koviki zawsze mają swoje tempo robimy wspólne fotki, cieszymy się, że mamy takie warunki pogodowe – widać pięknie masyw Sella z Piz Boe na czele, widać Sassolungo, widać… ja pierdziu - wszystko widać!!!





No ale, czas leci nieubłaganie, ostatnia kolejka odjeżdża o 16.45 – trzeba się spieszyć. W dół schodzimy najpierw śniegowym polem, by potem zejść krótka i prostą ferratą na lodowiec, i tutaj idziemy po śladach, omijając szczęśliwie rozwarte gardła lodowca – szczeliny. Często to przypomina zjazdowe tempo, bo śnieg miękki i śliski, ale dzięki temu dobiegamy do kolejki (miejsce startu) o 17.05.


Barbórka błagalnie patrzy wzrokiem kota ze Shreka na pana technicznego, a ten pokazuje 10 minut – w przypływie emocji wymyka się jej i kieruje do Pana „Aj lov ju” – a ja myślę: „no tak, takiemu to od razu mówi aj lov ju - co tam, że wkrótce bierzemy ślub…” Szczęśliwie zjeżdżamy kolejką po 30 minutach (ach te włoskie zegarki) i rozpoczynamy wieczorny rytuał kąpielowo-biesiadny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)