Tatry - Sławkowski Szczyt 2452 m.n.p.m.
Wreszcie po trzech
miesiącach znowu nadarzyła się okazja, aby pojechać w góry. Nieszczęściem w
szczęściu było to, że termin padł na weekend Bożociałowy. Początkowo miał być
to wyjazd w Bieszczady, ale końcową decyzją były Tatry Wysokie u sąsiadów. Po
kilku godzinach jazdy i niepewności, czy pogoda nie spłata nam figla parkujemy w
Starym Smokowcu.
Po lekkim śniadaniu i przebierce ruszamy wzdłuż kolejki na
Hrebeniok. Niebo zasłane jest chmurami, ale deszcz nie pada, więc jest dobrze.
Basia chciała wejść na Sławomira, więc jak to się mówi: „mówisz – masz”. Po
wejściu na Siodełko postanawiamy sobie skrócić co nieco i pniemy się stromo
wzdłuż stoku narciarskiego. Po pół godzinie stajemy przy tarasie widokowym.
Trochę się rozwiewa, więc myślę że jest to dobra wróżba.
Stąd zaczynamy swoją
żmudną wędrówkę ku szczytowi . Idzie mi się nawet dobrze – nie mogę narzekać na
kondycję. W międzyczasie z chmur pada deszcz, później śnieg i lodowe igiełki.
Nie były to wielkie opady więc wędrujemy dalej. Pamiętam te „fałszywe” szczyty
z ostatniego razu jak tam wchodziłem. Tym razem plusem było to, że nie
widziałem tego następnego wyłaniającego się garbu. Jednak kiedy doszliśmy na
Nos wiedziałem, że kolejny szczyt jest już tym prawidłowym i ostatnim.
Pod
krzyżem nie widać nic, ale postanawiamy poczekać trochę. Opłaciło się! Na
jakieś 10-15 min rozwiało chmury i mogliśmy z innymi turystami podziwiać
okoliczne szczyty ze Sławkowskiego Shitu. Kiedy już byliśmy po sesji i posiłku
postanawiamy schodzić.
O zgrozo! Jakie to zejście było masakryczne. Działało
solidnie na psychę. Schodzimy powoli, wszyscy nas wyprzedzają, ale ani trochę
mnie to nie obchodziło, bo nigdzie się tego dnia nie musimy spieszyć a kolana
wołają o pomoc.
Po trzech godzinach jesteśmy już przy samochodzie, przebieramy się, idziemy do sklepu po piwo i kofolę, i śmigamy w stronę Nowej Leśnej, gdzie już po 21 zapadamy w błogi, długi sen.
Bardzo fajna wycieczka. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńGibon