Madera - Levada do Alecrin, Pico do Facho
Być na Maderze i nie być w górach, to jak być w zespole
Kovika i nie pisać relacji – według Barbórki oczywiście. Ale najpierw krótkie
oświadczenie: nadszedł dzień totalnie restowy. Sponsorem jest bowiem pogoda dla
bogaczy. Ale w czasie deszczu się nie nudzimy tylko odpoczywamy, konsumujemy i
spędzamy czas na kanapie. Po takim wypoczynku to już tylko w góry można iść. Krąży
w nas gorąca krew, dlatego planujemy ruszyć na Pico Grande. Podjeżdżamy na
miejsce (w pobliżu zatoczki autobusowej), a tam niespodzianka – droga na
parking zamknięta. Tym razem dreszcze złości nas przeszły, bo pogodowo nie jest
tak źle, a tu klops. I wymyślaj co teraz i kombinuj jak żyć… podejmujemy
decyzję – jedziemy na Levadę do Alecrim. Nastrój w grupie nieco lepszy,
działamy. Dojeżdżamy na znany nam już parking w okolicach Rabacal. Coś mgliście
tu i wietrznie, ale jesteśmy powyżej 1000 metrów n.p.m. Levada do Alecrim (PR
6.2.) prowadzi do Lagoa do Lajeado. Ciekawe wodne rozwiązania przykuwają naszą
uwagę. Jest dosyć błotniście i mokro – w sumie nic nowego. Sprawnie dochodzimy
do małego wodospadu, licząc, że będziemy mogli wspiąć się wyżej na fajne punkty
widokowe. Ale nic z tego, poziom wody jest tak wysoki, że przejście na drugą
stronę suchą stopą jest niemożliwe.
Wracamy więc tym samym odcinkiem do skrzyżowania z Veradą Lagoa do Vento (PR 6.3). Postanawiamy nią dojść do wodospadu, który okazuje się być imponujący. Dobry wariant, żeby nie powtarzać tej samej trasy. Trochę wodnych barier trzeba pokonać, ale tylko dlatego, że pogoda dla bogaczy lub koneserów (według uznania). Nie zrażamy się, skoro tu jesteśmy – dojdziemy. A wodospad już z oddali robi wrażenie. Jest wysoki i pieni się mocno. Z pewnością w promieniach słońca jest tu magicznie.
Wracamy do parkingu wybierając znajomy odcinek trasy 6.1. Po tej iście deszczowej przygodzie należy się nagroda – wszyscy marzymy o kawie, ciastku, piwie, ponchy – najlepiej w takim zestawieniu. Zjeżdżamy w dół doliny w kierunku Poiso. Przed nami ciekawy odcinek. Przejeżdżamy drogą, gdy nagle po obu jej stronach woda zbliża się już do poziomu drogi. Po gęstych opadach nieźle przybrało. Można wczuć się w religijną inscenizację kroczenia przez jezioro suchą stopą. Nie wiemy czy to przypadek, czy jednak cudowne uzdrowienie, ale pogoda robi się wyraźniejsza i słońce dostaje prawo głosu. A my jadąc tak maderskimi wioskami, otoczonymi plantacjami bananów trafiamy do nieba – najlepszej kawiarni/baru w jednym: Sol Cafe w wiosce Poiso. Jest tu wszystko, czego nam dziś potrzeba. Bezcenne skarby trafiają na stół. Rozkoszujemy się kawą i portugalskim specjałem – Pastéis de nata, czyli babeczką budyniową z ciasta francuskiego. Niektórzy smakują lokalnego piwa, a wszystko to w promieniach słońca. Kawiarnia powinna mieć nową nazwę: wszystko za 1 euro. Była to najtańsza kawa, najtańsze piwo, najtańsze ciastko. Zawsze nam się sprawdza, że im dalej od miasta, tym fajniej. Morale w grupie podbudowane. Postanawiamy miło zakończyć dzień i trafiamy na punkt obserwacji samolotów w pobliżu Machico – Miraduro Pico do Facho. Doskonałe miejsce do obserwacji nieba i otoczenia.
Rozpogadza się na dobre – daje nam to duże nadzieje na drugie podejście do Pico Grande. Trzymajcie kciuki za powodzenie tej akcji! Pssst!
Wracamy więc tym samym odcinkiem do skrzyżowania z Veradą Lagoa do Vento (PR 6.3). Postanawiamy nią dojść do wodospadu, który okazuje się być imponujący. Dobry wariant, żeby nie powtarzać tej samej trasy. Trochę wodnych barier trzeba pokonać, ale tylko dlatego, że pogoda dla bogaczy lub koneserów (według uznania). Nie zrażamy się, skoro tu jesteśmy – dojdziemy. A wodospad już z oddali robi wrażenie. Jest wysoki i pieni się mocno. Z pewnością w promieniach słońca jest tu magicznie.
Wracamy do parkingu wybierając znajomy odcinek trasy 6.1. Po tej iście deszczowej przygodzie należy się nagroda – wszyscy marzymy o kawie, ciastku, piwie, ponchy – najlepiej w takim zestawieniu. Zjeżdżamy w dół doliny w kierunku Poiso. Przed nami ciekawy odcinek. Przejeżdżamy drogą, gdy nagle po obu jej stronach woda zbliża się już do poziomu drogi. Po gęstych opadach nieźle przybrało. Można wczuć się w religijną inscenizację kroczenia przez jezioro suchą stopą. Nie wiemy czy to przypadek, czy jednak cudowne uzdrowienie, ale pogoda robi się wyraźniejsza i słońce dostaje prawo głosu. A my jadąc tak maderskimi wioskami, otoczonymi plantacjami bananów trafiamy do nieba – najlepszej kawiarni/baru w jednym: Sol Cafe w wiosce Poiso. Jest tu wszystko, czego nam dziś potrzeba. Bezcenne skarby trafiają na stół. Rozkoszujemy się kawą i portugalskim specjałem – Pastéis de nata, czyli babeczką budyniową z ciasta francuskiego. Niektórzy smakują lokalnego piwa, a wszystko to w promieniach słońca. Kawiarnia powinna mieć nową nazwę: wszystko za 1 euro. Była to najtańsza kawa, najtańsze piwo, najtańsze ciastko. Zawsze nam się sprawdza, że im dalej od miasta, tym fajniej. Morale w grupie podbudowane. Postanawiamy miło zakończyć dzień i trafiamy na punkt obserwacji samolotów w pobliżu Machico – Miraduro Pico do Facho. Doskonałe miejsce do obserwacji nieba i otoczenia.
Rozpogadza się na dobre – daje nam to duże nadzieje na drugie podejście do Pico Grande. Trzymajcie kciuki za powodzenie tej akcji! Pssst!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)