niedziela, 15 maja 2016

Coś dla ciała i ducha

                                                       Majorka - Valldemossa i inne

Kolejnego dnia ruszamy na zwiedzanie. Na pierwszy rzut dajemy sobie za cel Valldemosse. To górskie miasteczko z urokliwymi domami i pełnymi zieleni brukowanymi wąskimi uliczkami. Znane jest z tego, że w mieście tym spędził zimę Fryderyk Chopin ze swoją kochanką George Sand.
Mając sporo czasu zwiedzamy te wszystkie uliczki, chodzimy po ogrodzie klasztoru kartuzów, pijemy pyszną kawę, chodzimy po tamtejszym targu i takie tam.




Bo jeden aparat to za mało


Valldemossa najwięcej wspólnego ma z XVI wieczną świętą Santa Catalina Thomas. Obok drzwi każdego domu znajdują się ceramiczne plakietki z prośbą do świętej o wstawiennictwo i opiekę. Ta majorkańska święta urodziła se w 1531 roku i większość czasu spędziła w klasztorze w Palmie, gdzie też została pochowana. Zawsze świeciła przykładem żarliwości i uczciwości.






Po tym długim spacerze po miasteczku udajemy się w drogę do Port de Valldemossa. Patrzymy na mapę może być fajnie. I było! Przez węższą drogę jako kierowca jeszcze nie jechałem. Nie jechałem jeszcze tak długo na wstecznym z górki między przepaściami, aby znaleźć dogodne miejsce na „mijankę”. Po półgodzinnym pobycie i zrobieniu zdjęć wracamy tą samą drogą. Serducho waliło jakby oszalało.



Następnym miasteczkiem jest Deia. Położona w górach na północnym wybrzeżu kojarzy się z angielskim pisarzem Robertem Gravesem, który przybył tu w 1929r. Został on pochowany na tamtejszym cmentarzu na tyłach parafialnego kościoła. Jest tu kilka restauracji i parę galerii. Valldemossa wydała się dużo bardziej urokliwa niż Deia.



Jest wcześnie więc szukamy jeszcze jakiejś plaży w okolicy. Na mapie znajdujemy kąpielisko w miejscowości Banyalbufar, które dostaje od nas roboczą nazwę blablacar. Jedziemy teraz po krętej nadbrzeżnej drodze podziwiając góry, pocięte tarasami stoki i wysokie klify. Mała wioska uczepiła się skalistego wybrzeża a niektóre budynki do tej pory wspierają się na palach. Kiedy docieramy na miejsce kierujemy się za drogowskazami na plażę. No i tu wielkie rozczarowanie. Za plażę robi setki tysięcy ton wylanego betonu na wąskim brzegu. Z góry wygląda jakby to była zapora na jakiejś rzece. Przynajmniej słońce mocno praży i wiatru nie ma.

Po dwugodzinnym smażeniu się wracamy do domu. Z tego dnia mam mieszane uczucia, gdyż straciłem swoje go-pro. buuu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)