piątek, 13 maja 2016

Miejsce spotkań wiatrów

Majorka - Cap de Formentor

Po przyjeździe z Fatry trzeba było się przepakować i następnego dnia wyruszyć na główny wyjazd urlopu. Z lotniska w Krakowie bezpośrednim lotem lecimy na Majorkę – największą wyspę archipelagu Balearów. „Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie” tak o tej wyspie pisał Chopin. Sprawdziliśmy to i wszystko się zgadzało. Ale o tym po kolei. Późną nocą z czwartku na piątek nasz czteroosobowy skład czyli Basia, Kasia, Sławek i ja melduje się w małej posiadłości na przedmieściach Inki, która będzie naszym tymczasowym domem. Po przebudzeniu wybiegam na zewnątrz sprawdzić okolicę. Juppi wygląda to wszystko zachęcająco.
Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy zobaczyć Cap de Formentor. Jest to najdalej wysunięty na północ punkt na Majorce. Stanowi on jako półwysep przedłużenie gór o nazwie Sierra Tramuntana. Po śniadaniu i zrobieniu zakupów w lokalnym Lidlu mkniemy autostradą pachnącym nowością Peugeotem 308 w kierunku Port de Pollenca. Z tej portowej miejscowości do latarni morskiej na końcu przylądka niczym wąż wije się droga. Dziesiątki zakrętów, zjazdów i podjazdów umila nam drogę. Co jakiś czas zatrzymujemy się na kolejnych punktach widokowych, z których rozpościerają się wspaniałe krajobrazy na bezkres morza i poszarpane wysokie klify, o które rozbryzgują się fale.







W czasie kiedy czekaliśmy pod latarnią na miejsce na parkingu, zerwała się ulewa. Na szczęście była krótka ale soczysta. Kiedy już się doczekaliśmy na swoją kolej wypadamy z samochodu niczym „japońce” z aparatami i focimy naokoło. Na samym końcu jest tylko latarnia z 1857 roku, która obecnie w swoich murach „posiada” kawiarnię. Poza latarnią nie ma nic. Wobec tego postanawiamy jak to na nas przystało wspiąć się na najwyższy szczyt w okolicy.



Określenia „wspiąć” i „szczyt” w tym wypadku są grubo przesadzone ale 235 m.n.p.m. robi wrażenie. Początkowo szlakiem lecz później to już skoki miedzy skałami szorstkimi jak pumeks, ostrymi jak nóż. Na samej górze dodajemy po jednym kamyku od siebie i schodzimy do samochodu.








W czasie powrotu zatrzymujemy się tam gdzie wcześniej nie było miejsca na postój a warto było. Bo te dzikie zatoki z takimi kolorami warte są grzechu. Następnie zatrzymujemy się w porcie na kawę, ciacho i moczenie nóg w zatoce oraz spacer po samym porcie.








Trochę się nudziliśmy
Na hacjendę wracamy okrężną drogą – przez góry. Spotykamy tam mnóstwo kolarzy, którzy umiłowali sobie majorkańskie górskie drogi. Pierwszy dzień przyniósł nam wiele radości. Brawo MY!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)