Alpy Glarneńskie - Fruggele 2402 m.n.p.m.
Ekipa w składzie: Barbórka, Beti, Łozo i Viola wyruszają o 7
rano ku alpejskiej przygodzie okazuje się, że chwilowo nie pada. Ale z biegiem
czasu prognozowane 0,7mm opadu nie wyczerpuje zapotrzebowania na ten dzień. Zaczynamy
iść skrótem w stronę Gumen, gdzie docieramy idealnie po godzinie a gospodarz w
schronisku wita swoich jedynych gości ciasteczkami wydajemy po 5 franków na
napoje, ale zadowoleni z "darmowych" ciastek nie czujemy wydatku a
jeszcze bardziej cieszymy się z tego, że jak tylko wkraczamy do schroniska,
zaczyna padać. Czekamy na lepszy moment i udaje się. Rozpoczynamy wędrówkę w
kierunku Butzi - stopniowo pniemy się w górę i nagle roztacza się przed nami
coś na kształt dużej łąki na 2155 m n.p.m. Wow wszędzie słychać dzwoniące
krowy. A jak się potem okaże będą one nieodłącznym towarzystwem przez cały
wyjazd i każdy będzie z nimi miał na pieńku. Na Butzi zamieniamy słowo z
sympatycznym pasterzem.
Z Butzi kierujemy się w stronę Erigsmatt - tam czekają na nas kozy, a potem dwugodzinna
trochę monotonna wędrówka w stronę jeziora Glattalp. Znowu słyszymy dzwonki - o
nie - krowy nadchodzą, ale jakoś udaje się ujść z życiem. Jeszcze chwila i
będziemy nad jeziorem. No właśnie długo trwa ta chwila. Barbórka rozmyślając o
nie wiadomo czym, nagle zatapia swoją nogę w błotku i krzyczy "k...wa
utknęłam" - pozostała ekipa wyciąga aparaty ostatecznie śmiechu po pachy.
Widoki może nie za cudowne, deszcz ciągle siąpi z nieba, ale uszczęśliwieni w
końcu widzimy schronisko Glattalphutte, gdzie zjadamy przecudowną zupę krem z
warzyw i regionalny chleb upieczony przez gospodynię. Patrzymy na mapę - o rany
- jesteśmy w połowie drogi. Ruszamy tyłki w stronę przełęczy Furggele. Magia
jeziora trochę nam umyka, pogoda nie sprzyja cudownym "achom" i "ochom"
a my czujemy zmęczenie, ale byle do Furggele - to tylko ok. 600 m kolejnego
przewyższenia. A co tam! Żwir i piach osuwają się ciągle spod nóg, a co tam!
Damy radę! To pierwszy dzień przecież! kolejne będą lżejsze. Jacie - nie powiem
ile razy używałam w myślach brzydkich słów wchodząc na to Furggele....step by
step było tu niemożliwe, raczej 2 step up i 1 step down...no w takim tempie to
nigdy tam nie wejdę. Wlokę się za ekipą i w końcu jesteśmy gdzieś - bo nagle
nie dość, że pada to jeszcze mgła i nic nie widać. Łazo wykazuje się instynktem
łowcy skarbów i skutecznie prowadzi nas w dół, przez śniegi, piargi i inne
takie cudowne szlakowe podłoża, schodzimy z "hołdy" i ta dam -
łańcuchy! Ha ha czyli pierwszego dnia zaliczamy już wszystko, co można! Ale
łańcuchy okazały się być chyba najmilszym etapem schodzenia, potem już tylko w
dół, dół, dół.I tak po 13 godzinach alpejskiego łazikowania kończymy lodowatą
kąpielą w chacie - żyć nie umierać ekipa przednia, humory dopisują a herbatka z
"prądem" stawia na nogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)