wtorek, 15 lipca 2014

Deszczyk, błotko, kozy, dzwonki














Alpy Glarneńskie - Fruggele 2402 m.n.p.m.


Ekipa w składzie: Barbórka, Beti, Łozo i Viola wyruszają o 7 rano ku alpejskiej przygodzie okazuje się, że chwilowo nie pada. Ale z biegiem czasu prognozowane 0,7mm opadu nie wyczerpuje zapotrzebowania na ten dzień. Zaczynamy iść skrótem w stronę Gumen, gdzie docieramy idealnie po godzinie a gospodarz w schronisku wita swoich jedynych gości ciasteczkami wydajemy po 5 franków na napoje, ale zadowoleni z "darmowych" ciastek nie czujemy wydatku a jeszcze bardziej cieszymy się z tego, że jak tylko wkraczamy do schroniska, zaczyna padać. Czekamy na lepszy moment i udaje się. Rozpoczynamy wędrówkę w kierunku Butzi - stopniowo pniemy się w górę i nagle roztacza się przed nami coś na kształt dużej łąki na 2155 m n.p.m. Wow wszędzie słychać dzwoniące krowy. A jak się potem okaże będą one nieodłącznym towarzystwem przez cały wyjazd i każdy będzie z nimi miał na pieńku. Na Butzi zamieniamy słowo z sympatycznym pasterzem.

Z Butzi kierujemy się w stronę Erigsmatt - tam czekają na nas kozy, a potem dwugodzinna trochę monotonna wędrówka w stronę jeziora Glattalp. Znowu słyszymy dzwonki - o nie - krowy nadchodzą, ale jakoś udaje się ujść z życiem. Jeszcze chwila i będziemy nad jeziorem. No właśnie długo trwa ta chwila. Barbórka rozmyślając o nie wiadomo czym, nagle zatapia swoją nogę w błotku i krzyczy "k...wa utknęłam" - pozostała ekipa wyciąga aparaty ostatecznie śmiechu po pachy.
Widoki może nie za cudowne, deszcz ciągle siąpi z nieba, ale uszczęśliwieni w końcu widzimy schronisko Glattalphutte, gdzie zjadamy przecudowną zupę krem z warzyw i regionalny chleb upieczony przez gospodynię. Patrzymy na mapę - o rany - jesteśmy w połowie drogi. Ruszamy tyłki w stronę przełęczy Furggele. Magia jeziora trochę nam umyka, pogoda nie sprzyja cudownym "achom" i "ochom" a my czujemy zmęczenie, ale byle do Furggele - to tylko ok. 600 m kolejnego przewyższenia. A co tam! Żwir i piach osuwają się ciągle spod nóg, a co tam! Damy radę! To pierwszy dzień przecież! kolejne będą lżejsze. Jacie - nie powiem ile razy używałam w myślach brzydkich słów wchodząc na to Furggele....step by step było tu niemożliwe, raczej 2 step up i 1 step down...no w takim tempie to nigdy tam nie wejdę. Wlokę się za ekipą i w końcu jesteśmy gdzieś - bo nagle nie dość, że pada to jeszcze mgła i nic nie widać. Łazo wykazuje się instynktem łowcy skarbów i skutecznie prowadzi nas w dół, przez śniegi, piargi i inne takie cudowne szlakowe podłoża, schodzimy z "hołdy" i ta dam - łańcuchy! Ha ha czyli pierwszego dnia zaliczamy już wszystko, co można! Ale łańcuchy okazały się być chyba najmilszym etapem schodzenia, potem już tylko w dół, dół, dół.I tak po 13 godzinach alpejskiego łazikowania kończymy lodowatą kąpielą w chacie - żyć nie umierać ekipa przednia, humory dopisują a herbatka z "prądem" stawia na nogi. 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)