wtorek, 16 września 2025

Ja tu Postoj(ną) i Jamnika zobaczę

 

Słowenia - Jaskinia Postojna 

Ten dzień zaczął się od zejścia… nie w dół szlakiem, tylko pod ziemię. Kierunek: Jaskinia Postojna – jedna z największych atrakcji w całej Słowenii. Już sam początek zwiedzania to czysta frajda: zamiast powolnego dreptania dostaje się bilet na podziemną kolejkę. Wyobraźcie sobie wagoniki rodem z wesołego miasteczka, które nagle zamieniają się w ekspres do innego świata. Pędzimy przez skalne tunele, wiatr we włosach, a człowiek czuje się jak górnik po godzinach – tylko zamiast pyłu węglowego mamy bajeczne formacje skalne. Sama jaskinia? WOW. Komory jak hale sportowe, stalaktyty i stalagmity w najdziwniejszych kształtach, a światło wydobywające kolory skał robi robotę. Zwiedziliśmy już kilka jaskiń w życiu, ale serio – ta przebija wszystkie. Monumentalna, dobrze przygotowana do zwiedzania, a jednocześnie wciąż tajemnicza. Jakby krasnoludy z „Władcy Pierścieni” urządziły tu swój salon. Tych jaskiń w Słowenii jest naprawdę dużo, ponad 10 tysięcy, a co roku odkrywane są kolejne. To jedna wielka krasowa kraina (blisko 50% powierzchni Słowenii to kras).

niedziela, 14 września 2025

Bunkrów nie ma, ale i tak jest ... fajnie

 

Słowenia - Grad Kamen, okolice Bled
Dzień zaczął się leniwie, bo na campingu na Soriskiej Planinie wszystko mieliśmy dosłownie pod nosem. Tuż obok namiotów – wyciąg krzesełkowy na szczyt Lajnar. Grzech nie skorzystać. Cena? 8,5 € góra–dół – w tej części Europy to prawie jak za darmo, więc nawet nie udawaliśmy, że idziemy pieszo. Plan był piękny: przejść granią przez Slatnik, Možic i Šavnik, przy okazji oglądając liczne bunkry z czasów I wojny światowej. Tak, tak – w tych górach nie tylko kozice walczyły o życie. Ale oczywiście los miał inne zamiary. Ledwo wjechaliśmy na górę, a tam… chmury. I to takie, że nie było widać dosłownie NIC. Żeby było ciekawiej, pan z obsługi, w typowym slow-słoweńskim stylu, rzucił nam: „Ostatni zjazd za 20 minut, bo nie ma klientów i pogoda nie będzie lepsza”. Według prognoz za godzinę miało zacząć padać. No i tak oto nasza wielka górska wyprawa skończyła się szybciej, niż zdążyliśmy poprawić paski od plecaków. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie jednego bunkra, marudząc i kręcąc nosem zjechaliśmy na dół.

piątek, 12 września 2025

Szlakiem ku Triglavskim Jeziorom

 

Słowenia - Alby Julijskie - Mala Ticarica 

Tym razem los wreszcie się do nas uśmiechnął. Po gradobiciu i ucieczce z wysokości marzyliśmy, żeby choć raz udało się doczłapać do schroniska bez konieczności walki z pogodą. I sukces był widoczny na tym górskim horyzoncie – choć sama podróż na miejsce startu miała w sobie nutkę adrenaliny. Start dzisiejszej wędrówki budził emocje – Planina Blato. Żeby dotrzeć do znanej planiny, czyli pasterskiej hali, musieliśmy najpierw przeżyć jazdę busem po wąskiej, krętej drodze, na której dwie osobówki mijają się z trudem, a nasz kierowca cisnął pojazdem, jakby był na torze Monte Carlo. Z każdą serpentyną mieliśmy wrażenie, że zaraz spadniemy w przepaść. My w środku kurczowo łapaliśmy siedzenia, a on… gadał przez telefon i jedną ręką zmieniał stacje radiowe. Gość miał stalowe nerwy – albo naprawdę wielkie jaja. Barbórce wcale nie imponowała jego podzielność uwagi, bo każdy podskok na zakręcie oznaczał, że kierowca lekko zbacza z umownej drogi. Nasza trasa prowadziła przez kolejne planiny – te pasterskie hale otoczone górami to miejsca, gdzie od wieków pasterze wypasali bydło, a dziś wciąż można zobaczyć tradycyjne drewniane chaty i usłyszeć dzwonki krów. Planiny mają w sobie coś magicznego – niby tylko polany w górach, a jednak pełne historii, zapachu trawy i takiego sielskiego klimatu, jakby czas się zatrzymał. Na miejscu wreszcie mogliśmy rozprostować nogi i ruszyć w trasę.

wtorek, 9 września 2025

Dajmy się przewieźć, zwiedzić i nie przemoczyć

Słowenia - Kamnik i inne atrakcje

Poprzedniego dnia góry zrobiły nam pranie – i to bez programu oszczędnego. Mokre buty, mokre kurtki, mokre skarpetki… słowem, nawet gdyby ktoś chciał, to suchych emocji nie znalazłby u nas. Kolejny dzień postanawiamy spędzić bardziej „samochodowo”. Trzeba wszystko wysuszyć . Mamy bowiem kolejną rezerwację w innym schronisku. Zobaczymy czy natura obdzieli nas aktem łaski. Kierunek: Stara Fužina nad jeziorem Bohinj, ale oczywiście nie może być tak prosto – po drodze zaplanowaliśmy kilka przystanków. Pierwszym jest słoweńska kawa i chwilę potem Žagerski Mlin – stary młyn wodny, który wygląda, jakby od wieków stał w tym samym miejscu i miał gdzieś zmieniające się epoki. Woda huczy, wielkie koło kręci się jak szalone, a Ty stoisz i zastanawiasz się, jak sprytnie ludzie wykorzystywali siłę rzek, zanim wymyślili prąd w gniazdkach (przynajmniej tak sobie to wyobrażaliśmy, bo młyn już dawno nie działa). Obok jest mostek, z którego świetnie widać całą konstrukcję.

poniedziałek, 8 września 2025

SloveLove 1.0

 

Alpy Kamnicko - Sawińskie

SloveLove Wersja 1.0 – tak właśnie nazwaliśmy naszą drugą próbę podbicia słoweńskich terenów. Rzetelnie licząc, to już nawet trzecia podróż do tego bałkańskiego kraju. Kiedyś bowiem, wracając znad Jeziora Garda (zupełnie  po drodze) spędziliśmy tam dwa piękne dni i spodobał się nam ten rejon Europy. Poprzedniego roku realizowaliśmy wersję Slovelove 0.5, zapewne pamiętacie nasze perypetie związane z awarią auta, która skutecznie zatrzymała nas w Polsce. Plan zwiedzania czekał gotowy, dokonaliśmy tylko lekkich korekt. Nadszedł czas sprawdzić nowy samochód. Czternastego sierpnia zatrzaskując za sobą drzwi w pracy krzyczymy jak zwykle: „Ahoj przygodo”. Urlop czas zacząć. Jak to zazwyczaj bywa, jadąc na południe Europy zatrzymujemy się na noc w Radlinie w rodzinnym domu Basi, by następnego dnia ruszyć w długą podróż. Późnym popołudniem docieramy w okolice Solcawy, gdzie rozkładamy się na małym, ale malowniczo położonym campingu. Wieczór przebiega nam na jedzeniu, piciu i pakowaniu plecaków, gdyż następnego dnia zaczynamy trekking. Nie bierzemy jeńców – góry wzywają. Plan na ten dzień zakłada nocleg w schronisku na przełęczy Kamniško sedlo, jednym z najbardziej rozpoznawalnych punktów w Alpach Kamnicko-Sawińskich. Chcieliśmy poczuć prawdziwy klimat gór wysokich – dłuższą wędrówkę, noc na wysokości i poranne widoki ponad morzem chmur.

czwartek, 24 kwietnia 2025

Widoki na pożegnanie

Madera - Porto Moniz, Sexial

Nasza przygoda zmierza ku końcowi. To ostatni pełny dzień na wyspie wiecznej wiosny – tylko dlaczego w wersji skandynawskiej? Zadawaliśmy sobie to pytanie od początku pobytu. Może na zdjęciach tego nie widać, ale nie było dnia bez deszczu. Kilkukrotnie w ciągu dnia pogoda zmieniała się ze słonecznej na deszczową, no i ten wszędobylski wiatr. Planując wyjazd wiedzieliśmy czego się spodziewać, ale przyznajemy, że tak duża częstotliwość zmiany pogody trochę nas wybijała z rytmu. Ostatni dzień przeznaczyliśmy na objazdówkę po północno-zachodnim wybrzeżu i odwiedzeniu tamtejszych atrakcji. Planujemy wcześnie wrócić do domu, gdyż trzeba będzie się spakować. Ale czy nam to się uda? Na start obieramy za cel Miradouro do Guindaste. To bezpłatny punkt widokowy, posiadający dwie przeszklone platformy wiszące kilkanaście metrów nad taflą oceanu. Można z tego miejsca podziwiać imponujące klify, którymi poprowadzono wspaniałą Verade do Larano, a na dalszym planie widać kontur Półwyspu Świętego Wawrzyńca, natomiast w słoneczne dni można zaobserwować pobliską wyspę Porto Santo. Po nacieszeniu się widokami ruszamy dalej.

niedziela, 20 kwietnia 2025

Grande finale – no prawie

 

Madera - Pico Grande, Pico Areiro

Męskiej części ekipy zamarzył się wschód. A, że jesteśmy po właściwej stronie wyspy, realizacja nie wymagała zbyt dużego poświęcenia, a słońce na Maderze pojawia się w łaskawym slocie czasowym. Miejsce do obserwacji też wymarzone – Ponta do Bode, na którym już byliśmy pozwala rozkoszować się widokami na Półwysep Wawrzyńca. Po tradycyjnym już wspólnym śniadaniu czas na Pico Grande – podejście nr 2. A podejście to słowo klucz.