Triest
Po wybornej nocy na kempingu, który swoją drogą jest bardzo fajny
i przemyślany i utrzymany w klimacie eko-farmy, postanawiamy, że ten dzień
spędzimy w Trieście. Skoro jesteśmy blisko, a nigdy tu nie byliśmy, to nie ma
się nad czym zastanawiać. Pogoda wyborna. Zapowiada się piękny dzień. Decyzja –
ruszamy. Jestem odpowiedzialny za usługi transportowe i parkingowe. Udaje się
znaleźć bardzo duży i wygodny parking, który kosztuje, ale cena jest dużo
bardziej atrakcyjniejsza niż w niektórych słoweńskich miastach. Triest, a po
włosku Trieste położony jest nad zatoką Triesteńską, bogaty w zabytki i jeden z
najpiękniejszych placów w Europie (naszym skromnym zdaniem). Jesteśmy dziś w
roli prawdziwego miejskiego turysty, ruszamy więc na jego podbój. Spacer
rozpoczynamy od wspinaczki na wzgórze San Giusto, które jest całkiem niezłym
punktem widokowym, ale także miejscem o dużym ładunku historycznym. Wchodzimy najpierw
przez Scala dei Giganti, a potem po stopniach aż naszym oczom ukazuje się
Monumentu ai Caduti – pomnik wojenny, na którym widniej napis, który oznacza
przejście spod kontroli austriackiej pod włoską. Pomnik jest sygnaturą
poległych w I wojnie światowej, upamiętnia ich także wiele tablic wyłożonych w
otaczającym go parku. Czuć powagę tego miejsca. Wzgórze San Giusto oferuje nie
tylko militarne atrakcje. Znajdziemy zamek San Giusto, który dominuje nad całym
miastem. Nie wchodzimy do środka, ale zdobywamy internetowe wieści: podobno
najciekawszą architektoniczną zagadką są bastiony zamku, które powstawały w
różnych okresach. Są też różne, bo projektowano je z myślą o różnych
zagrożeniach. Prace nad zamkiem zakończono w 1636 roku, a do 1750 w jego murach
stacjonował dowódca wojsk austriackich. Potem zaś obiekt służył jako więzienie.
Obok zamku znaleźć można też ślady antyczne. A dokładnie ruiny antycznej
bazyliki, które archeolodzy odkryli podczas budowy pomnika. W pobliżu zamku
znajduje się też muzeum archeologiczne.
Najbardziej zaciekawia nas jednak katedra San Giusto, która skrywa relikwie patrona miasta – św. Justusa. Jej kształt datuje się na XIV wiek. I chociaż dostrzegamy gotyckie symbole, jak rozeta czy łuki, widoczne są także elementy romańskie. Jej surowość wzbogaca wspaniała mozaika w centralnym jej punkcie. To dowód kunsztu mistrzów weneckich.
Pierwsze zachwyty Triestem nie mijają. Zbliżamy się do ścisłego centrum, czyli Piazza Unità d'Italia – Placu Zjednoczenia Włoch. Piękny i rozległy plac, podobno największy w Europie wśród tych położonych bezpośrednio nad morzem. Otacza go imponujący ratusz z imponującą wieżą zegarową – Palazzo del Municipio czy Pałac Pitteri.
Nie zatrzymujemy się. Idziemy wzdłuż promenady i brzegu, podziwiając imponujący port i ciekawe pomniki nadbrzeżne. Kierujemy się w stronę słynnego Grande Canale. Może nie jest tak imponujący jak wenecki odpowiedni, ale czujemy ten klimat, a nasze nosy prowadzą nas do fantastycznej kawiarni firmowanej nazwą Illy – czyli słynnego potentata kawowego.
Wnętrza kawiarni robią na nas ogromne wrażenie. Słyszeliśmy, że Triest słynie z tradycji kawowej, postanawiamy się o tym przekonać – kawa smakuje wybornie, szczególnie w tych wnętrzach zdobionych oryginalnym żyrandolem z małych filiżanek.
Po tej krótkiej przerwie ruszamy dalej – na spotkanie z pomnikiem słynnego Jamesa Joyce’a. Autor „Ulisessa” przybył do Triestu w 1903 roku. Podobno zupełnie przypadkowo znalazł tu pracę. Tym samym pobyt w Trieście zaowocował wieloma wielkimi dziełami, w tym dał życie „Ulisesowi”, w którym można odnaleźć, że niektóre ulice Dublina ciągną się jakby krętymi zaułkami starego Triestu właśnie.
Przekraczamy kanał i jesteśmy w pobliżu placu Giełdy – Piazza della Borsta. Czuć „piniądz”. Największą atrakcją tego miejsca jest neoklasycystyczny gmach giełdy, inspirowany greckimi świątyniami.
Wybierając się do Triestu zakładaliśmy, że sprawdzimy bogatą ofertę kawiarnianą. Do dziś w Trieście przetrwało kilka miejsc z historycznym wystrojem i autentyczną atmosferą. Udajemy się więc do Caffè San Marco, powstałej w 1914 roku. Nie może pochwalić się mianem tej najstarszej (to należy do Caffè Tommaseo z 1830 roku), ale z pewnością jest jedną z najpiękniejszych, w jakich kiedykolwiek byliśmy. Wnętrza robią niesamowite wrażenie. To nie tylko kawiarnia, to jakby księgarnia i klub miłośników książek w jednym. Wnętrze kawiarni, utrzymane w stylu wiedeńskiej secesji, zostało odrestaurowane, nawiązując do dawnych czasów. Dziś mieści się tu również księgarnia, co jest hołdem dla tradycji kawiarni jako miejsca spotkań pisarzy i poetów (w tym Joyce’a i Svevo). Postanawiamy zasiąść w tych stylizowanych wnętrzach i poczuć smak aperola (5 euro to jak za darmo).
Wracając na parking zwiedzamy jeszcze ruiny rzymskiego teatru, który pamięta czasy Juliusza Cezara. W czasach rzymskich Triest to było miasto Tergeste. Odkrywamy także starożytny łuk – Arco di Riccardo. Przylega do istniejących budowli łącząc antyk ze współczesnością.
Mamy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia – zamek Miramare, który położony jest niezwykle malowniczo nad samym morzem. Został zbudowany miedzy 1856 a 1860 rokiem na zlecenie arcyksięcia Maksymiliana – brata cesarza Franciszka Józefa. Czuć ducha romantyzmu, otoczenie też robi wrażanie.
Na koniec dnia zażywamy wieczornej morskiej kąpieli. Dostęp do plaży nie jest najłatwiejszy, ale koniec końców bardzo nas cieszy, że udało nam się tyle dziś zobaczyć. Jak na nieplanowany Triest, to był wyjątkowy włoski czas.
Najbardziej zaciekawia nas jednak katedra San Giusto, która skrywa relikwie patrona miasta – św. Justusa. Jej kształt datuje się na XIV wiek. I chociaż dostrzegamy gotyckie symbole, jak rozeta czy łuki, widoczne są także elementy romańskie. Jej surowość wzbogaca wspaniała mozaika w centralnym jej punkcie. To dowód kunsztu mistrzów weneckich.
Pierwsze zachwyty Triestem nie mijają. Zbliżamy się do ścisłego centrum, czyli Piazza Unità d'Italia – Placu Zjednoczenia Włoch. Piękny i rozległy plac, podobno największy w Europie wśród tych położonych bezpośrednio nad morzem. Otacza go imponujący ratusz z imponującą wieżą zegarową – Palazzo del Municipio czy Pałac Pitteri.
Nie zatrzymujemy się. Idziemy wzdłuż promenady i brzegu, podziwiając imponujący port i ciekawe pomniki nadbrzeżne. Kierujemy się w stronę słynnego Grande Canale. Może nie jest tak imponujący jak wenecki odpowiedni, ale czujemy ten klimat, a nasze nosy prowadzą nas do fantastycznej kawiarni firmowanej nazwą Illy – czyli słynnego potentata kawowego.
Wnętrza kawiarni robią na nas ogromne wrażenie. Słyszeliśmy, że Triest słynie z tradycji kawowej, postanawiamy się o tym przekonać – kawa smakuje wybornie, szczególnie w tych wnętrzach zdobionych oryginalnym żyrandolem z małych filiżanek.
Po tej krótkiej przerwie ruszamy dalej – na spotkanie z pomnikiem słynnego Jamesa Joyce’a. Autor „Ulisessa” przybył do Triestu w 1903 roku. Podobno zupełnie przypadkowo znalazł tu pracę. Tym samym pobyt w Trieście zaowocował wieloma wielkimi dziełami, w tym dał życie „Ulisesowi”, w którym można odnaleźć, że niektóre ulice Dublina ciągną się jakby krętymi zaułkami starego Triestu właśnie.
Przekraczamy kanał i jesteśmy w pobliżu placu Giełdy – Piazza della Borsta. Czuć „piniądz”. Największą atrakcją tego miejsca jest neoklasycystyczny gmach giełdy, inspirowany greckimi świątyniami.
Wybierając się do Triestu zakładaliśmy, że sprawdzimy bogatą ofertę kawiarnianą. Do dziś w Trieście przetrwało kilka miejsc z historycznym wystrojem i autentyczną atmosferą. Udajemy się więc do Caffè San Marco, powstałej w 1914 roku. Nie może pochwalić się mianem tej najstarszej (to należy do Caffè Tommaseo z 1830 roku), ale z pewnością jest jedną z najpiękniejszych, w jakich kiedykolwiek byliśmy. Wnętrza robią niesamowite wrażenie. To nie tylko kawiarnia, to jakby księgarnia i klub miłośników książek w jednym. Wnętrze kawiarni, utrzymane w stylu wiedeńskiej secesji, zostało odrestaurowane, nawiązując do dawnych czasów. Dziś mieści się tu również księgarnia, co jest hołdem dla tradycji kawiarni jako miejsca spotkań pisarzy i poetów (w tym Joyce’a i Svevo). Postanawiamy zasiąść w tych stylizowanych wnętrzach i poczuć smak aperola (5 euro to jak za darmo).
Wracając na parking zwiedzamy jeszcze ruiny rzymskiego teatru, który pamięta czasy Juliusza Cezara. W czasach rzymskich Triest to było miasto Tergeste. Odkrywamy także starożytny łuk – Arco di Riccardo. Przylega do istniejących budowli łącząc antyk ze współczesnością.
Mamy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia – zamek Miramare, który położony jest niezwykle malowniczo nad samym morzem. Został zbudowany miedzy 1856 a 1860 rokiem na zlecenie arcyksięcia Maksymiliana – brata cesarza Franciszka Józefa. Czuć ducha romantyzmu, otoczenie też robi wrażanie.
Na koniec dnia zażywamy wieczornej morskiej kąpieli. Dostęp do plaży nie jest najłatwiejszy, ale koniec końców bardzo nas cieszy, że udało nam się tyle dziś zobaczyć. Jak na nieplanowany Triest, to był wyjątkowy włoski czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)