wtorek, 25 sierpnia 2020

PoRysowana truskawka na Wysokim torcie


 Tatry - Wysoka 2547 m.n.p.m. Rysy 2503 m.n.p.m.
Nasz urlop dobiega końca, przed nami ostatni dzień górskiej przygody - co począć, jak pogoda nie chce się zmienić. Pogodynka mówi, że cały dzień będzie słoneczny, bez kropli deszczu i  ze znikomymi podmuchami wiatru. Poprzedni dzień nie ruszaliśmy się z miejsca i odpoczywaliśmy. Wypadałoby wyjazd zakończyć z przytupem. Czemu więc nie spróbować Rysów i Wysokiej. Startując z parkingu pod Popradzkim Stawem, widzimy że będzie tłoczno.
Nasz samochód już o 7 rano stoi dobry kilometr od wejścia na szlak. Sprawnym tempem pokonujemy pierwsze kilometry asfaltu, a będąc na ostatniej prostej obserwuję, że w żlebie opadającym z Przełączki w Wysokiej pozostał tylko jeden mały płat śniegu, więc zapala się światełko w tunelu. Co prawda raki w plecaku ciążą, ale miały być na taką ostateczność.



Przy mostku nad Żabim Potokiem zgodnie z umową rozdzielamy się. Ja z Markiem idziemy przodem, a Basia swoim tempem będzie zdobywać Rysy. Na pewno nie będzie w tym sama. Tysiące ludzi idzie w tym samym kierunku. Umawiamy się, że co pół godziny odpalamy swoje walkie – talkie i dajemy znać, a na powrocie czekamy na siebie w Chacie pod Rysami. Niestety, jak każdy, musimy odstać w kolejce w miejscu, gdzie zaczynają się łańcuchy. W naszym przypadku było to tylko 5 minut, Basia czekała ok. 20 (nie wiem, czy nie ściemniała, bo oczywiście umilała sobie czas na rozmowie z poznanymi Ślązakami – jak relacjonował mi potem Marek, przed szczytem Rysów słyszał od mijających gości: „Cześć Basia” – czyli standard).  




Po wejściu w rejon schroniska pod Rysami mówię do Marka:
- to jest Ciężki Szczyt – wskazując na ową górę.
- możesz mi wytłumaczyć co to znaczy że ciężki szczyt? – pyta jeden z turystów, stojących obok
- noo…. taka nazwa po prostu  - odpowiadam
- ok a powiesz mi nazwy tych wszystkich szczytów naokoło bo ja tu pierwszy raz?
No i w tym momencie urosłem jakby z pół metra i zacząłem recytować ich nazwy i wskazując który to który. Przy chacie chwilę odpoczywamy i się posilamy. Startujemy na Wagę, odsłaniają się kolejne piękne już nam znane widoki, z czego największe wrażenie na mnie robi imponująca Galeria Gankowa.


Widzę, że Marek walczy z myślami co robić dalej. Po krótkim fragmencie marszu granią Ciężkiego Szczytu pyta się mnie czy dam radę sam, bo on odpuszcza. Boi się trochę tego żlebu pod Wysoką. Próbuję go jeszcze uspokoić, że to nic strasznego, ale bezskutecznie. Ok. dalej idę sam, Marek na przełęczy poczeka na Basię i razem zdobędą Rysy. Jaka tu cisza, jaki tu spokój („na na na na”), wystarczyło tylko zboczyć kawałek z wyznaczonego szlaku. Ileż to radości dało mi wyznaczanie sobie własnej wygodnej ścieżki. Już po 25 minutach za pomocą ciągu łańcuchów staję na Przełączce pod Kogutkiem z której wyraźnie widać szlak i tłumy na Rysy.









Następnie kilka metrów w dół i potem skośnie po skalno-piarżystych południowych zboczach Ciężkiego Szczytu i następnie przekroczywszy żleb opadający z Przełęczy Pod Wysoką dochodzę do Ławicy, czyli kamienistego tarasu obok wybitnego żlebu, w którym obserwuję grupę schodzącą ze szczytu.




Kolej na mnie, aby tam stanąć. Stopnie i chwyty są idealne – scrambling pełną parą. Płat śniegu omijam po prawej stronie - w szczelinie między skałami a nim. Chociaż u samej góry był czujny moment, w którym trzeba było przetrawersować płat na drugą stronę. Dla ułatwienia na jego środku był już wytopiony fragment z kamieniami. Kolejny fragment to trawers w lewo po stromej płycie z klamrami na skalne żebro wyprowadzające na płn-zach wierzchołek Wysokiej.





Moja radość nie ma końca, robię zdjęcia na każdą stronę. Widoki są przepiękne, prezentujące panoramę na 360 stopni. Nie widać tylko Kończystej, gdyż zasłania ją drugi wierzchołek. Jak to pisał Tytus Chałubiński: „Stąd jednocześnie grupę Gierlachu i szczególniej Krywania doskonale opatrzysz, nie mówiąc już o zachodnich szczytach. Jeden tylko zarzut można zrobić temu punktowi, to jest, że z niego nie widzisz Wysokiej, bo ona istotnie każdej panorami tatrzańskiej nadaje szczególny wdzięk wykwintnymi swoimi kształty”.








Pora schodzić. Dochodzę do żlebu i … o kurcze rzeczywiście stromy. Jeszcze bardziej czujnie niż do góry schodzę do Ławicy. Tam zaczepia mnie jeden turysta i pyta, czy idę w stronę Wagi i czy może się ze mną zabrać, bo nie zna drogi. Po drodze wchodzę jeszcze na Kogutka i chłonę widoki, przedłużając moment zejścia do cywilizacji.

Na Wadze jestem świadkiem śmiesznej sytuacji: głowa rodziny opisuje panoramę szczytów swoim dzieciakom i żonie: „tam jest Wysoka (Ganek), tam najwyższy to Gerlach – byłem tam mówi dumnie (Lodowy), tamten z domkiem to Łomnica. Miałem podejść i wyprostować, ale stwierdziłem, że nie będę mu psuł opinii w oczach rodziny. Przed zejściem z przełęczy robię zdjęcie, jak sznurek osób gramoli się po płacie śniegu. Wygląda to jak kolejka na Evereście.
Przed Chatą rozpłaszczam się na kamieniach i usypiam na jakieś 20 min. Po chwili słyszę Basię i Marka. Wstępujemy na zasłużony browar i wznosimy toast za kończący się udany urlop. Teraz pozostało nam zejście na parking. Osób jakby już mniej, choć zdarzają się jednostki wędrujące w odwrotnym kierunku. Powoli krok za krokiem  tracimy wysokość i wyczekujemy upragnionego sandałowego asfaltu.











Na ostatnim kilometrze szlaku odpalam 6 bieg i lecę po samochód, co by reszta nie musiała iść wzdłuż prawie pustego już parkingu.
A teraz wersja Marka z wejścia na Rysy z Barbórką:
Po dotarciu do Wagi czas na krótką przerwę. Szukamy ustronnego miejsca, by w spokoju przygotować się do dalszej trasy. W tym celu zakładamy kaski, raki też się mogą przydać, więc odkładamy je na wierzch plecaka. Czas ruszać, jednak już po kilkunastu metrach trawersu Ciężkiego Szczytu widzę, że to chyba nie dla mnie, przynajmniej dzisiaj. Mówię o tym Kovikowi, czując się trochę kijowo, że zostawiam go samego. On rozumie decyzję, mówi, że nie będzie świrował, robił nic na siłę, ostrożność przede wszystkim. Decyduję, że zaczekam na Basię i tak, jak TANAP przykazał ruszymy za tłumem w kierunku Rysów. Czas oczekiwania spędzam za skałą, dającą choć skrawek cienia, co i tak przynosi ulgę spalonym do granic możliwości łydkom. W międzyczasie uzupełniam płyny i podziewam piękne widoki rozpościerające się w kierunku Ganku i jego charakterystycznej ściany. Gdy Basia do mnie dociera, Kovik melduje się ze szczytu – szybki jest! O dziwo, z perspektywy przełęczy bardzo dobrze go widać. Po krótkiej przerwie ruszamy z Basią na szczyt. Początkowo szlak wiedzie przyjemnymi zakosami. Do momentu. 






Docieramy do małego kominka, może z 3 metry wysokości, który tworzy wąskie gardło na tym odcinku szlaku. Chwilę czekamy na swoją kolej. Gdy w końcu pokonujemy przeszkodę czeka nas najmniej przyjemny odcinek w drodze na szczyt. Szlak, jak to na Słowacji, jest w kiepskim stanie i wszystko sypie się spod nóg, a każdy idzie „jak puszcza”. 



W końcu i my docieramy do celu. Oba wierzchołki są oblegane, więc odpoczywamy na przełączce między wierzchołkami. Ja się jednak skuszę, na minutkę lub dwie wdrapuję się na słowacki szpic. Przychodzi czas na sesję foto i uzupełnienie płynów i poziomu cukru. 








Przychodzi też czas na zejście. Ostrożnie stawiając kroki docieramy do wspomnianego kominka. Stamtąd trasa jest już przyjemnością. Docierając do Wagi słyszymy lądujące śmigło – wygląda na to, że coś się stało. Szybko docieramy do wygrzewającego się na skałach Kovika i wchodzimy do chaty na zasłużony napój z pianką.


2 komentarze:

  1. Graty Wysokiej :) Nie myślałeś, by iść na nią od strony Złomisk, a zejść na Wagę? Zawsze to trochę urozmaicenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie nie chciałem sobie urozmaicać. Zona i brat czekali na mnie. Wiem mogli by poczekać w schronisku nad Popradzkim ale...

    OdpowiedzUsuń

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)