poniedziałek, 9 marca 2015

Do trzech razy sztuka

 Tatry - Wołowiec 2063 m.n.p.m.

- A może weekend będę miał wolny? – mówię w środę wieczór.
- Fajnie by było. Może byśmy wtedy wyskoczyli w góry? Co Ty na to? – pyta Basia.
- Jestem za! – odpowiadam bez namysłu i już w głowie układam plan, który być może trzeba będzie odłożyć na bliżej nieokreślony termin.
Basia wykonała jeszcze telefon i okazuje się że Sonia i eska też się wybierają w Tatry. Co prawda planowaliśmy urobić coś w Wysokich, ale skoro ogłosili lawinową trójkę, nie chcemy się pchać śmierci w ramiona. Szczęśliwie udaje się wyjechać i po „międzylądowaniu” w Gliwicach ruszamy do Zakopca. Po drodze zabieramy jeszcze jedną towarzyszkę Limonkę, która jak się później okazuje nie jest ostatnią z GS-ów, z którym będziemy wędrować tego dnia.

„…Siedzę i siedzę, myślę i myślę, czegoś naprawdę mi brak…” chyba tylko w ten sposób Eska mogła dojść do wniosku, że w sumie zima, Tatry, a ona nie zabrała warstwy ochronnej pod spodnie.  Zbliżamy się już do Doliny Chochołowskiej pobudzeni słonecznymi promieniami o 6 rano, mijamy delikatesy i nagle Eska nieśmiało pyta Soni, może byśmy zawrócili, bo kupiłabym sobie jakieś rajstopy pod te spodnie. Delikatesy otwarte od 6 – co za fart! 5 minut czekamy, patrzymy a Eska mówi krótko: cholera miałam do wyboru albo komunijne albo legginsy w kartkę, ale na 146 cm – chyba się zmieszczę, nie? Na wybuch śmiechu nie trzeba było długo czekać! Okazało się, że nowa moda zapoczątkowana przez Eskę nie jest jednosezonowa, o nie! Nie jest też jednowymiarowa, o nie. Jest wielofunkcyjna. Otóż, legginsy służą jako odzież wielofunkcyjna – w dzień pod spodnie - sprawdzone, na noc do spania, bo w dżinsach niewygodnie - sprawdzone, można ich wykorzystać na drodze z Sali do toalety - sprawdzone „dizajn” po prostu boski – kratka zwraca uwagę, znasz ten motyw z paryskich domów mody i myślisz sobie, właścicielka tych „gaci” musi być wyjątkowa, cena za legginsy pewnie zaporowa ale jaki efekt! I już w schronisku wiedzą kim jesteś, rozpoznają Cię, sława na każdym kroku. W schronisku dołączają jeszcze gaza i góral. I tak w siedmioosobowej ekipie ruszamy ku szczytom.





Piotrek mówi, że z nami to niebezpiecznie się chodzi bo sprowadzamy niepogodę, ale tym razem odgoniliśmy złe czary. Droga na Wołka wiadomo autostrada. Ludzi się przewija ogrom. Dla mnie jest to trzecia próba zdobycia go zimą. Pierwsza była w 2010 wtedy to zawróciłem jeszcze przed Rakoniem. Poprzedniej zimy doszliśmy do Rakonia, ale było późno, więc zawróciliśmy. Teraz musiało już się udać. Dużo czasu, świetna pogoda więc choćbym musiał wchodzić na kolanach to nie zawrócę.





Na szczęście nie było to konieczne ok. 14 jako ostatni z naszej grupy rozsiadamy się na szczycie.





Praktycznie bezwietrzna aura każe się rozłożyć na dłużej, ale my nie chcemy wracać po zmroku, więc powolutku zatrzymując się co jakiś czas na fotopstryki, rzucanie się na śnieg, kontemplacja że jest tak fajnie i schodzimy ku dolinie. Chłopakom było mało więc poszli sobie jeszcze na Rohacza a Limonka polowała na zachód słońca i na… chłopaków.











lecę bo chcę!!!

W schronie polujemy na miejscówkę w sali telewizyjnej, co by się wygodnie rozłożyć ze śpiworami. Okazuje się, że jest spotkanie jakiejś fundacji – dziewczynom, czyli Soni, Basi i Reni nie specjalnie przeszkadza fakt, że ktoś tam jest – wchodzą i zagadują: a kiedy koniec? A czy możemy już wejść? A ten kącik to będzie nasz! W ten oto sposób po 20-stej przystępujemy do wykonania planu noclegowego. Czyści i wykąpani poddajemy się niekończącym się degustacjom pitnym. Wszyscy oglądają zdjęcia na aparatach – no zagonić ich do dyskusji – nie ma mowy! W końcu Eska, żeby uratować wieczór – wypala-„myślicie, że mogę ubrać te legginsy do spania??? – salwy śmiechu i mina GAZY na widok Eski w kratkowym ciuszku bezcenna. I tak kończy się wieczór, przy dźwiękach mrocznych chrapiących rycerzy na sali zasypiamy. Tylko o 2.30 coś dzwoni i dzwoni. Basia jakimś pospiesznym, ale jednak gramotnym ruchem próbuje wyłączyć alarm z dnia poprzedniego. O kurcze - tylko nad ranem Robert oznajmia: „Ty, śniło mi się, że leżę sobie, odpoczywam i nawet muzyka relaksacyjna leciała…”, „tak, tak (odpowiada Basia), mnie też się wydawało, że leciała” (a w duchu myślę sobie (Basia) – jak tu nie kochać takiego faceta..). Drugiego dnia plan mało ambitny jako że czas nas goni aby dojechać o ludzkiej porze do Warszawy. Idziemy na Polanę Stoły. Śniadanie, pakowanie i sru do dołu zostawić cięższe plecaki. Po drodze jeszcze Basia próbuje nawiązać konwersację z francuskim ski-turowacami, bon jour, bon jour. Ta to zawsze musi do kogoś gadać. Drogą pod Reglami dochodzimy do stoku narciarskiego gdzie włącza się leń i postanawiamy tutaj zostać. Tzn. ja Basia i Renia. Pozostała czwórka dzielnie zdobywa „stoły”. W ten sposób można powiedzieć, że drugi raz się „wypięliśmy” wymyślając trasę, której nie kończymy, ale co tam słonko świeci to cieszą się dzieci. Renia postanowiła skorzystać ze stoku, pstrykamy jej kilka fotek, dziewczyny dostają po tulipanie od obsługi stoku potem napotykamy na swojej drodze iglo- postanawiamy się w nim na chwilkę zadomowić…łączymy się z resztą grupy i żegnamy bo kilometry jazdy przed nami.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)