poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kapryśne Bieszczady



Bieszczady - Połonina Wetlińska 1223 m.n.p.m.

Zima w Bieszczadach to jest coś wspaniałego. Masy białego śniegu, skrzypiący mróz pod nogami, nieprzetarte szlaki, ludzi jak na lekarstwo - bo to przecież koniec świata. Tak miało być pięknie. Niestety część górska pierwszego wyjazdu w nowym roku nie wypaliła. Ale, żeby nie użalać się nad sobą coś jednak z Barbórką urobiliśmy. Kwaterę mieliśmy w willowej dzielnicy Wetliny "Manhattan".
Startujemy ze Starego Sioła żółtym szlakiem w stronę Przełęczy Orłowicza. Jak na dobrą zimę przystało pierwsza część szlaku jest mega zabłocona co sprawia, że buty stają się o parę dkg cięższe i łatwiej o poślizg. W lesie fajne jesienne kolory i mgiełki, więc wyciągam aparat. No ale cóż mam począć jeśli dwa komplety baterii są rozładowane. Dobrze, że Basia miała głowę na karku to udało się co nieco pstryknąć. Z czasem zdobywamy coraz większą wysokość a co za tym idzie błotko miejscami zanika. Pojawiają się w jego miejsce płaty śniegu. Wychodząc z lasu odczuwalna temp szybko spada. Tak samo szybko dochodzimy do przełęczy. Rezygnujemy z wejścia na Smerek i po tym jak ktoś nam pstryka zdjęcie ruszamy w stronę Puchatka i jego Chatki.




Widoki powalają tylko z jednego powodu - wyobraźnia czyni cuda. Ludzi sporo jak na tę porę roku. Basia po godzinie marszu krzyczy ( bo inaczej nie da się przez ten wiatr porozumieć): "Już schronisko?!" Jednak okazało się, że to tylko drzewa wyłaniają się z mgły. Zdobywamy najwyższy punkt tego dnia i całego wyjazdu Osadzki Wierch 1255 m i wędrujemy dalej. Tym razem już wyraźne kształty budynku wyłaniają się zza chmur, więc pstrykam mu fotkę - okazuje się że to nie była chatka tylko jakaś szopa przed. Wchodzimy do środka, aby się zagrzać a tu psikus. Mam wrażenie, że na zewnątrz jest cieplej niż w środku, więc tylko konsumujemy bułę popijając ciepłą herbatą.




Schodzimy do Przełęczy Wyżnej ślizgając się w międzyczasie po zalodzonym i błotnistym szlaku. Jeszcze tylko 8 km z buta do domu. Na nasze szczęście trzeci z kolei samochód zatrzymuje się i podwozi nas pod nasza chatę.
W nocy wiatr duję dość solidnie. Na drugi dzień pogoda się zmieniła. Do zachmurzenia, mgły i mocnego wiatru dołączył deszcz. Przy śniadaniu kombinujemy co robić i wykombinowaliśmy, że idziemy na Rawki. Startujemy z parkingu by po 30 min zniechęceni potokami płynącej wody po zmrożonym śniegu i zacinającym deszczu osiąść w wysuniętym "ABC" w bacówce pod Rawkami. Oby tylko było cieplej niż w Chatce Puchatka! Było ciepło, było przytulnie, było wesoło. Dosiadła się do nas grupa z Mielca, którą poznaliśmy dzień wcześniej. Po ok. dwóch godzinach postanawiamy wracać. Na chwilę nawet jakby zrobiło się jaśniej, więc pstryknąłem parę marnych zdjęć.






Trzeciego dnia to czas powrotu toteż z tego powodu, przy towarzyszącym nam deszczu opuszczamy Wetlinę. W okolicach Leska przestaje padać, więc wstępujemy na chwilę nad Solinę, gdzie spotykamy ... grupę z Mielca. Im dalej od gór to pogoda coraz lepsza.
Mimo tej niepogody i tak się cieszę z tego wyjazdu, bo chyba o to w tym całym górołażeniu chodzi. A może się mylę? Kto rozsądzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)