czwartek, 21 września 2023

Beskidy, kobiety, wino – nie ma nudy

 
Beskid Żywiecki

To już taka świecka niepisana tradycja, że w długi weekend listopadowy pogoda w górach pozwala na szukanie uniesień – Barbórka takiej szansy nie może przegapić. A skoro o tradycji mowa, to doskonała okazja na powtórkę z rozrywki i tzw. babski wyjazd z cyklu spotkanie po latach. Wyprawa w Beskidy czas start. Uczestniczki są 4, a w porywach nawet 5. Od strony organizacyjnej jesteśmy niezwykle sprawne – na miejsce noclegu wybieramy Węgierską Górkę – a konkretnie miejscowość o arcy trudnej nazwie Cisiec. Nasze kochane siostry Szumi docierają na miejsce samochodem dzień wcześniej, zapewniając całej grupie bogate menu na cały nasz pobyt. Ja i Meg docieramy następnego dnia, korzystając z usług pkp – o dziwo nawet bez większych trudności. Mimo że w tym składzie widziałyśmy się 5 lat temu – nie czujemy upływu czasu, a wręcz nadal krąży ten „vajb” – jak to mówi dzisiejsza młodzież. Zapowiada się energetyczny czas.

Dzień 1 – wokół Boraczej to żaden wstyd:)

Na pierwszy wspólny dzień wybieramy coś na rozruch – zrobimy pętelkę wokół Hali Boraczej. Co prawda właściciel naszej noclegowej miejscówki stwierdza, że od Boraczej to się dopiero zaczyna działania – ho ho ho. Ale my trochę się z nim droczymy – mamy swoje plany i około 20 km „spacer” nie jest nam straszny.  Pogoda sprzyja zarówno rozmowie, jak i kontemplacji. Na szlaku raczej pustki – dopiero na Hali Boraczej słychać gwar – nic dziwnego, jest ona bardzo dostępna, chociaż z Węgierskiej Górki wybrałyśmy sobie dłuższy wariant dojścia niebieskim szlakiem. Czas pozwala nam na zrealizowanie pomysłu i zejście również niebieskim oznakowaniem do Rajczy – skoro mieszkamy na trasie kolejowej, rozwiązanie jest idealne. Dzięki temu oddalamy się od gwarnej hali i pustym szlakiem wędrujemy do samej Rajczy – słońce wchodzi w złotą godzinę, a my „zaliczamy” uniesienie nr 1.  A wieczorem winko, rozmowy i regeneracja.












 

Dzień 2 –Wielka Racza nas uraczyła widokami i przygodą

Pogoda zapowiada się wyśmienita – palec na mapie wskazuje tylko jeden kierunek – idziemy na Wielką Raczę, a Tatry będą nam jadły z ręki. Worek Raczański to klasyka Beskidu Żywieckiego, dzień jednak krótki – odpowiednio wcześnie docieramy więc na parking w Rycerce Górnej Kolonii i rozpoczynamy wędrówkę żółtym szlakiem. Wraz z kolejnymi metrami rośnie temperatura. Słońce grzeje i idzie się naprawdę przyjemnie – a to przecież listopad. Bardzo lubię ten szlak, bo dosyć szybko otwierają się pierwsze widoki. Przejrzystość powietrza jest dobra i już wiem, że w końcu zobaczę Tatry i Fatrę ze szczytu. Ale najpierw wchodzimy do schroniska na krótką przerwę. Jesteśmy mile zaskoczone –  nie ma tłumów i bez problemu siadamy przy stoliku. W bardzo dobrych humorach wchodzimy na szczyt i platformę widokową. Jest wietrznie, ale za to jakie widoki! Ochom i achom nie ma końca, a przecież przed nami jeszcze kilka ciekawych tatrzańskich panoram – zanim dojdziemy do przełęczy Przegibek. Ruszamy w drogę, żeby zdążyć przed zmrokiem. Prowadzi nas czerwony szlak i rozległe widoki. Pogodowy sztos. I mogłoby tak zostać do końca, ale jak to w życiu – nic nie może przecież wiecznie trwać. Błogą chwilę zakłóca nam stan szlaku na odcinku do Jaworzyny. Wycinka drzew pozostawia duże szkody – jest bardzo błotniście i trzeba ostrożnie stawiać kroki. Niejeden raz ciężko wyciągnąć nogę w obawie, że but utknie na dobre. Tracimy na ten etap dużo energii i czasu. Już zapomniałam jak te pagórki raczańskie potrafią zmęczyć. Osiągamy Kikulę i już wiem, że do Przegibka niedaleko. Ale przerwa w schronisku nie będzie długa – czas nas goni. Przed nami ostatnia prosta – myślę sobie – ale nie dziś. Nieopatrznie, pod znakiem zmęczenia i niższej koncentracji, schodzimy jak się potem okazuje w kierunku Rycerki Dolnej – nie ta strona zielonego szlaku. Dzień się kończy i wkrada się lekki niepokój. Wszystkie znaki na mapie wskazują, że nie jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy. Zdarza się nawet najlepszym. Szczęśliwie słyszymy głosy i spotkamy przesympatyczną grupkę, z którą postanawiamy zejść do Rycerki Dolnej – nadkładając sobie znacznie kilometrów. Pozostaje nam jeszcze dotrzeć na parking, który znajduje się daleko od nas. Ale w górach jakoś zawsze tak mam, że jeszcze nikt w potrzebie mnie nie zostawił. Sympatyczna grupka oferuje nam podwózkę. Ma do dyspozycji 2 auta i akurat wolne 4 miejsca. Śmiejmy się, że z Rycerkami (Dolna, Górna, Kolonia i co tam jeszcze) jest jak z Rycerzami – trzeba uważać co się wybiera. Nalewka z pigwy i winko to najlepsze remedium na dzień z przygodami. Zmęczone, ale szczęśliwe – niech moc będzie z nami. Do naszego grona dołącza także Paulina, która troszkę się na nas naczekała. Następnego dnia planujemy poszukać szczęścia na Rysiance – oby bez przygód. Podsumowując ten dzień: zaliczone uniesienie nr 2, przygoda nr 1, wino nr 2, nalewka z pigwy nr 1.

























Dzień 3 – bujamy się od hali do hali

Przed nami ostatni górski dzień – pogoda nuda (ciągle ładnie), towarzystwo nuda (ciągle super), plany nudy (ciągle fajne). Działamy! Tym razem stratujemy z Żabnicy Skałki i zielonym szlakiem wspinamy się w kierunku Rysianki. Przez dłuższy czas idziemy w cieniu, czujemy chłodek, ale to się wkrótce zmieni. Sprawnie dochodzimy do pierwszej hali dzisiejszego dnia – Hali Pawlusiej. Widoki nuda (ciągle są). Przed nami przyjemny odcinek do schroniska na Rysiance. Coraz więcej ludzi na szlaku w obie strony zwiastuje, że w schronisku będzie tłum. Na polanie także sporo ludzi. Ale i tak mamy szczęście – bez problemu zamawiamy posiłek w schronisku i konsumujemy z najlepszym widokiem na Tatry. Kolejne ochy i ach, czyli uniesienie nr 3 jak nic. Siedzimy na polanie z dobrą godzinę – widoki są super (nuda). Ale to nie koniec uniesień – kolejne hale przed nami, a one zawsze zapewniają widoki. Podążamy żółtym szlakiem, mijając Halę Lipowską, Halę Bieguńską, Halę Bacmańską, Halę Skórzacką. Odbijamy na czarny szlak w kierunku no oczywiście kolejnej hali – tym razem znanej Hali Boraczej. Super, że wybrałyśmy tę opcję – bo cały czas towarzyszą nam widoki. Ostatnie spojrzenie i schodzimy czarnym szlakiem do parkingu w Żabnicy. Idealna pętelka – bez przygód (nuda). Kończymy trasę w zaskakująco dobrym czasie. Uniesień było dziś co najmniej 5, niespodzianek 0, ale wino nr 3 i tak się należało:)



















Weekend listopadowy dobiegł końca, ale wspomnienia pozostaną – obiecujemy, że tradycja zostanie podtrzymana – ale nie czekajmy na nią kolejne 5 lat.

WIĘCEJ ZDJĘĆ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)