Wysokie Taury - Grossglockner (prawie) 3150 m.n.p.m.
Na parking przy Lucknerhaus
dotarliśmy około 3 w nocy. Nie pozostaje nam nic innego, jak wykorzystać te
parę godzin na sen przed naszą ambitną wędrówką w górę. Budzimy się przed 8
rano, śniadanie, szybkie pakowanie i ruszamy do góry, bo czeka nas długi dzień.
Pogoda na razie sprzyja i nie zapowiada tego, co będzie się działo za kilka
dobrych godzin.
Do pierwszego schroniska na wysokości około 2240 m n.p.m. - Lucknerhütte
docieramy już po niecałej godzinie.
W międzyczasie wracałem się do samochodu ze
2 razy – jednak jak człowiek niewyspany, to koncentracja nie ta. Pierwszy etap
drogi nie jest wymagający. Odpoczywamy chwilkę w pierwszym schronisku i ruszamy
dalej w górę – do następnego schroniska mamy około 600 m przewyższenia – Stüdlehütte
leży bowiem na 2801 m. Droga zajmuje nam około 1h 45 minut, co jak na wędrówkę
z pełnym sprzętem na naszych garbach uważamy za całkiem dobry czas. Po drodze
obserwujemy ściany i strome zbocza, mający jakże odmienny charakter niż te –
widziane w Dolomitach.
Tu na niebie zaczyna się już dziać |
W schronisku zatrzymujemy się na zupę z nudlami, czyli rosół i robimy sobie zasłużoną
przerwę. Nakarmieni i napojeni wyruszamy w górę ku lodowcu z zamiarem dotarcia
na wysokość 3.400, gdzie czeka na nas nocleg. Po ponad godzinie od startu
dochodzimy do czoła lodowca, tam się szpeimy i rozpoczynamy wędrówkę po
lodowcu. Jednakże z każdym kolejnym krokiem niepokojąco spoglądamy na niebo,
które robi się coraz ciemniejsze. Co prawda widzimy przed sobą kilka osób,
które napierają do przodu, ale gdy tylko widzimy przebłyski na niebie – staje
się dla nas jasne, że czeka nas odwrót.

W drodze powrotnej pocieszamy się, że to była słuszna
decyzja mimo poprawiającej się pogody. Bezpieczeństwo najważniejsze, a na Glocka przyjdzie jeszcze czas.
Widocznie byliśmy zbyt „zachłanni”- zbyt
wiele szczęścia na jeden raz. Pisząc
relację, już tak na spokojnie – żal pozostał, ale teraz wiemy, że bez Pauliny i
amuletu to się nie mogło udać – tak więc przyjdzie na to czas - Paulina szykuj się. Na parking dotarliśmy
po około 2h schodzenia, zatrzymując się jeszcze na pyszne austriackie przysmaki
w schronisku Lucknerhütte. Miałem jeszcze siły, więc udało
się nam dojechać prawie do Villach, gdzie na dużym parkingu koło autostrady
spędziliśmy ostatnią noc, śpiąc wygodnie w aucie. Następnego dnia ruszyliśmy w
drogę powrotną ku śląskim rodzinnym terenom Basi z uśmiechami na twarzach i
myślami: Ach co to był za urlop! Udany, jak zawsze! Nieważne ile kilometrów w
nogach, ile przewyższeń, ważne, że razem – teraz czekamy już na kolejne „Ahoj,
przygodo!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)