poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Jak uszczęśliwić kobietę

 Tatry - Krywań 2494 m.n.p.m.

Tak właśnie to już jest pewne na cztery dni przed wyjazdem, nie tak jak zawsze bywało w dniu wyjazdu, udaje mi się zorganizować trzy dni wolnego w środku tygodnia. Chciałem Basi zrobić niespodziankę na nasze święto, ale jak to z kobietami bywa nie łatwo zachować w tajemnicy, bo co chwila pytania:, Na co mam ten urlop brać? Co mam spakować? No i w końcu powiedziałem, że czas na góry, czas na Twój Krywań. Juppi!!! Oby tylko się pogoda trafiła. No i się trafiła.
We wtorek rano po kilkugodzinnej jeździe i kolejnej nieprzespanej nocy startujemy trasą przez Pawłowy Grzbiet zaczynamy nasze żmudne podejście. Początkowo idziemy szeroką, nudna jak flaki z olejem leśną drogą przez mocno zniszczony przez huragan w 2004 roku las. Ścieżka to wznosi się to opada i po ok. godzinie odbijamy w prawo. Szlak na Krywań prowadzi łagodnie w górę przez szybko zanikający las i przechodzi w wysoką kosodrzewinę, by następnie wejść na nieco bardziej strome zbocze Pawłowego Grzbietu, który jest przedłużeniem grani opadającej ze szczytu Krywania. W tym miejscu chmury zaczynają przegrywać swoja walkę z niebieskim niebem i odsłaniają się widoki na Tatry Zachodnie z lewej oraz skaliste szczyty Tatr Wysokich z prawej strony.







Basia zaczyna odczuwać bóle żołądkowe po porannym hot-dogu i rozpoczyna na dobre walkę z sobą i z górą. Obejście grzbietu po zachodniej stronie wprowadza nas do Wielkiego Krywańskiego Żlebu, który przecina górę na dwie granie. Dochodząc do rozwidlenia szlaków robimy sobie dłuższą przerwę, by nabrać sił przed zdecydowanie stromszym fragmentem podejścia.





Po pokonaniu Małego Krywania atakujemy ten właściwy. Wspomagamy się rękami, gdyż skała jest wyślizgana a nie ma też jednej jednoznacznie wyznaczonej ścieżki ile ludzi tyle wariantów. No i jesteśmy na szczycie. Podziwiamy widoki, robimy zdjęcia, Basia jak to ona zagaduje do wszystkich, widać, że jest szczęśliwa. Przejrzystość nie jest taka jak za pierwszym moim szczytowaniem, ale i tak jest ślicznie.







Po godzinie czas na odwrót. Pomyśleliśmy, że zejdziemy żlebem jak wszyscy to będzie szybciej. Niestety w moim odczuciu nie było. Te kamienie i piarg osypujący się spod nóg nie pomagał. Nie pomagał także widok odległej skoczni i jeziora w dalszej części. O zgrozo!!! Piszę do Milana, że będziemy późno, żeby się nie martwił. Z każdą godziną zbliża się kres naszej dzisiejszej wędrówki. W międzyczasie napełniam butelki wodą a wracając do góry te 20 metrów dyszę jak lokomotywa. Będąc już na tej szerokiej ścieżce wracamy w milczeniu.

Promienie zachodzącego powoli słońca oświetlają okoliczne zbocza Tatr Niżnych i Fatry. Nie mamy nawet siły wyciągać aparatów. W końcu po 12 godzinach lądujemy w samochodzie. To był ciężki dzień. Trzeba chyba obrać inny system dojazdu w góry.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)