czwartek, 11 maja 2023

Sentiero del panchina

 San Defendente

My to zawsze musimy zrobić wszystko na odwrót. Zamiast rozruszać się jakimś lekkim trekkingiem, to od razu z grubej rury. Efekt tego taki, że następnego dnia wstaje się ciężko, ale mimo to z uśmiechem bo i pogoda ma być lepsza. Spać trzeba szybko lub nie spać, bo zwiedzać. Za namową Iny wybieramy się na wzgórze, gdzie stoi Chiesa di San Defendente. Ale zanim swoje nogi postawimy na tym zjawiskowym balkonie widokowym nad Lago Iseo wsiadamy w autobus jadący do Salto Colina. W miejscowości tej stykamy się z przyjacielskim pozdrowieniem grupy mieszkańców. Wchodząc do kawiarni na poranną (jak z reklamy) "prawdziwą włoską kawę", lokalsi widząc, że my turyści pytają czy "JUVE"? a ja co nieco interesujący się piłką kopaną odpowiadam: ATALANTA! I ta ich euforia i przytulanie. Po tej pysznej kawie ruszamy w trasę. Ale najpierw wędrujemy do jednej z wielu tzw. Panchina Gigante (i tutaj małe wtrącenie: uczyłem się jej wymowy dobrą godzinę – z Basią nie ma lekko). Jest to niezwykle fajny projekt fundacji Big Bench Community Project. Wszystko zaczęło się 11 lat temu w 2010 roku w Piemoncie. To właśnie tutaj, a dokładnie w miasteczku  Clavesana, amerykański projektant Chris Bangle skonstruował  pierwszą gigantyczną ławkę Big Red Bench. Wówczas ten artysta wraz z żoną przeniósł się do Włoch. Pierwsza ławka powstała na ich rezydencji. Inspiracją był świat widziany oczami dziecka, artysta chciał stworzyć coś, co sprawi, że znów poczujemy  się jak dzieci, ciesząc się wspaniałą panoramą. To właśnie zmiana perspektywy związana z wielkością ławki sprawia, że ​​siedząc na niej czujemy się jak dziecko, które potrafi zachwycać się pięknem krajobrazu. Do dziś jest około 170 takich ławek w całych Włoszech. Trasa z Salto Colina do jednej z tych ławek nie jest długa ani uciążliwa. Spacer trwa około 4 km w obie strony i nie wymaga wysiłku, a widoki powalają z nóg. Ławeczka jest super atrakcją turystyczną, która ma przyciągać do super punktów widokowych. Z tej naszej widać poszarpaną grań Corna Trentipassi, która wznosi się ponad niebieską taflę jeziora.










Po kilkudziesięciu minutach na "Panchinie" wracamy prawie tą samą trasą do miasteczka nie wiedząc jeszcze, że ten dzień będzie nazwany przez nas Sentiero del Panchina. Ma to związek z tym, że do samego szczytu wzgórza spotkaliśmy około piętnastu ławek do odpoczynku. Co prawda nie były one tak okazałe jak ta Gigante, ale były równie widokowo usytuowane. Na samym szlaku nie spotkaliśmy praktycznie nikogo.










Dopiero na szczycie grupka emerytów piknikowała gwarnie. Ina miała rację. Z tego miejsca widoki są okazałe. W oddali mienią się ośnieżone szczyty Adamello, jezioro jak na tacy i wyspę Monte Isola, która będzie naszym celem w kolejnym dniu.





Jak wspomniałem wcześniej duża grupa emerytów na szczycie spowodowana była tym, że od strony miasteczka jest poprowadzona piękna szutrowa trasa, którą każdy może przejść. Po drodze mijamy wielkie głazy narzutowe pozostałe po ostatniej erze lodowcowej. Schodzimy bezpośrednio do Lovere z nieustającym widokiem na jezioro, robimy zakupy i oczywiście odwiedzamy Inę–spragnioną naszych opowieści, wysłuchujemy propozycji na dzień następny – wiadomo, że znów trafionych.







Przy nutach włoskiej muzyki chłodzimy wino i spożywamy włoskie pyszności nastawiając się na następny dzień pełen wrażeń.

1 komentarz:

  1. Myślę, że ta okolica może być świetnym wyborem na wiosnę, gdy u nas warunki jeszcze mocno średnie. Widokowo bajka :)

    OdpowiedzUsuń

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)