Cima delle Pozzette 2132 m.n.p.m.
Góry nas wzywają każdego dnia. I tym razem postanawiamy podążać za tym głosem… pierwsza część roku dała nam się we znaki i nie było okazji do przebywania w górskim otoczeniu. Może stąd tak silna tęsknota za wysokościami. Ciągnie nas w górę, a nawet bardzo w górę – bo celujemy w wysokości przekraczające 2 tysiące metrów: masyw Monte Baldo, bo o nim mowa to chyba najczęstszy cel wędrówek nad jeziorem Garda. Słynny jest ze swej 40 km długości (ciągnie się wzdłuż wschodniego wybrzeża), ale także z dostępności kolejkowej. Najbardziej rozpoznawalna jest kolejka linowa startująca z urokliwego miasteczka – Malcesine. Podobno (bo skorzystaliśmy z innej opcji) dostarcza ona wielu wrażeń – w trakcie jazdy obraca się o 360 stopni. Ta przyjemność w obie strony kosztuje 25 euro (+ extra płatny parking) i przeraża nasze odchudzone inflacją portfele. Duże przewyższenie też nie jest dobrym rozwiązaniem dla moich pleców, dlatego drugą opcją (nie obciążającą tak bardzo naszego budżetu) jest dojazd do startu kolejki Prà Alpesina (objeżdżamy masyw Baldo z drugiej strony). Bilet w obie strony kosztuje 7 euro, a 400 metrów przewyższenia jest zaoszczędzone w nogach. Bez wahania wybieramy tę opcję.
W tym przypadku dojazd samochodem do miejsca startu kolejki z naszej miejscowości Pieve di Ledro zajmuje około godziny i dostarcza wielu emocji. Kierowany pragnieniem prostych dróg i mniejszej liczby zakrętów słucham wujka Googla i podążam za GPSem, który wprowadza nas w świat winnic. Początkowo jesteśmy zachwyceni, ale gdy droga robi się naprawdę wąska, a lusterka naszego samochodu niemal dotykają kamiennych murków z każdej strony, nasze miny mówią wszystko. Jest wąsko, pod górę i w ogóle nie jest prosto. Pocimy się, najbardziej ja jako kierowca, dłuższą chwilę jedziemy w milczeniu. Szczęśliwie wyjeżdżamy na główną drogę. Po kilku stromych zakrętach Barbórka odzyskuje głos i podsumowuje: „Mężu, never ever nie zabronię Ci grać w formułę 1”. Wybucham śmiechem, bo mam na to świadka – Makak rzuca tylko jedno słowo: „Potwierdzam”. Bez dalszych atrakcji docieramy do stacji kolejki Prà Alpesina i postanawiamy usiąść w przylegającym do niej schronisku na kawę. Przy okazji podziwiamy zastosowanie butów do innych funkcji niż chodzenie. Sama kolejka to typowa narciarska kanapa, z wysokości widać nartostradę – zimą musi tu być bajecznie.
Po 15 minutach jesteśmy już na wysokości około 1800 metrów. Czuć różnicę w temperaturze – na dole upał, a my wentylujemy płuca rześkim powietrzem, jest też wietrznie. Ale idzie się bardzo przyjemnie – miła odmiana od miejskiego skwaru. Pierwszy etap to dojście do szczytu Cima delle Pozzette znajdującego się na wysokości 2.137 m n.p.m. Za naszymi plecami rozciągają się widoki na oddalające się północne miasteczka: Riva del Garda i Torbole. My podążamy w kierunku południowym. Początkowo szlak prowadzi trawiastą ścieżką. Docieramy do ciekawego miejsca – ułożone jeden na drugim kamienie sugerują, że to miejsce zadumy. Wygląda to jak kamienne czorteny – przy jednym z nich jest nawet krzyż i butelka piwa. Miejscówka robi wrażenie, ulegamy tej atmosferze – jest cicho, ludzi niewiele.
Idziemy dalej, stopniowo ścieżka robi się coraz bardziej kamienista, nie nastręcza większych trudności, ale pozwala na dotyk ze skałą, a nawet wejście w skalne rumowiska i kępy kosodrzewiny. W takim otoczeniu docieramy na szczyt Pozzette.
Nie ma dziś tak dobrej przejrzystości powietrza, jak w poprzednich dniach, ale widoki i tak są zachwycające. Z tej wysokości Garda jawi się jak duże morze otoczone górami. U naszych stóp pojawia się także Malcesine, a na zachodnim brzegu - Limone sul Garda. Wyżej dostrzegamy wczorajszy szczyt – Punta Larici. Spędzamy dłuższą chwilę i rozkminiamy czy pójść w kierunku Cima Valdritta – najwyższego punktu w masywie Baldo, stanowiącego początkowo nasz główny cel na dziś. Rezygnujemy jednak z niego. Chmury robią się coraz cięższe, a wizja pokonywania piarżystych zboczy nas skutecznie zniechęca.
Skoro nie goni nas kolejny szczyt postanawiamy spokojnym krokiem wracać w stronę kolejki. Jeszcze ostatnie spojrzenia na wyrastającą, przypominającą dolomitowe galerie, skałę i ruszamy w znanym już kierunku. Tym razem podziwiamy północną stronę jeziora Garda i paralotniarzy, którym wiatry dziś z pewnością sprzyjają. Chmury deszczowe doganiają nas na 20 minut przed dotarciem do górnej stacji kolejki. Deszcz na szczęście jest ciepły i nie niesie ze sobą zagrożenia burzowego. Zmienia się za to światło nad Gardą i to jest spektakl, którego się nie spodziewaliśmy. Warto było na niego poczekać – idealnie zameldowaliśmy się w czasie.
Jeszcze tylko zjazd kolejką i powrót do Pieve – tym razem rezygnujemy z przejazdu przez winnice. Nagroda w postaci schłodzonego winka czeka na nas na miejscu Aż chce się Ż(yć).
Ładnie.
OdpowiedzUsuńNa tym ostatnim zdjęciu z ławeczką, myślałem że w tle pojawiają się nad chmurami jakieś poszarpane szczyty. A to tylko chmury się tak ustawiły ;)
Światło też ładnie zagrało😉
OdpowiedzUsuń