Madera - Porto Moniz, Sexial
Nasza przygoda zmierza ku końcowi. To ostatni pełny dzień
na wyspie wiecznej wiosny – tylko dlaczego w wersji skandynawskiej? Zadawaliśmy
sobie to pytanie od początku pobytu. Może na zdjęciach tego nie widać, ale nie
było dnia bez deszczu. Kilkukrotnie w ciągu dnia pogoda zmieniała się ze
słonecznej na deszczową, no i ten wszędobylski wiatr. Planując wyjazd
wiedzieliśmy czego się spodziewać, ale przyznajemy, że tak duża częstotliwość zmiany
pogody trochę nas wybijała z rytmu. Ostatni dzień przeznaczyliśmy na objazdówkę
po północno-zachodnim wybrzeżu i odwiedzeniu tamtejszych atrakcji. Planujemy
wcześnie wrócić do domu, gdyż trzeba będzie się spakować. Ale czy nam to się
uda? Na start obieramy za cel Miradouro do Guindaste. To bezpłatny punkt
widokowy, posiadający dwie przeszklone platformy wiszące kilkanaście metrów nad
taflą oceanu. Można z tego miejsca podziwiać imponujące klify, którymi
poprowadzono wspaniałą Verade do Larano, a na dalszym planie widać kontur
Półwyspu Świętego Wawrzyńca, natomiast w słoneczne dni można zaobserwować pobliską
wyspę Porto Santo. Po nacieszeniu się widokami ruszamy dalej.
Kolejny przystanek to Miradouro da Beira da Quinta położony pomiędzy Sao Jorge a Arco de Sao Jorge oferuje widoki na niżej położone wioski. Naszym zdaniem punkt, jakich na wyspie jest wiele. Atrakcją tego miejsca jest gustowna ławeczka wykonana z beczki, na której można zrobić sobie fajne zdjęcie.
Seixal i jego czarna plaża to kolejne miejsce na trasie naszej objazdówki. Plaża słynie z drobnego, czarnego piasku wulkanicznego, który nadaje jej wyjątkowy charakter, a woda jest czysta i zachęca do kąpieli. Otaczające plażę skaliste klify sięgające nawet dwustu metrów tworzą malowniczy krajobraz, który zachwyca swoją dzikością i pięknem. Tego dnia w tej naturalnej zatoczce można było spotkać sporą grupę surferów oddających się swojej pasji. Warunki ku temu mieli idealne. W bagażniku i my mieliśmy rzeczy potrzebne do kąpieli, ale tę przyjemność zostawiliśmy sobie na późniejszą część dnia. Po krótkim spacerku i wypiciu pysznej kawy w pobliskiej knajpce ruszamy dalej.
Zatrzymujemy się dopiero w słynnym Porto Moniz, w którym znajdują się przepiękne baseny oceaniczne, ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu zamknięte. Och nie!!! A miało być tak pięknie! Tłok jak na sopockim molo. Nie da się przecisnąć bez obijania się o innych. Robimy kilkanaście zdjęć na wysokie fale – sprawców naszego rozczarowania, z powodu których baseny zostały zamknięte. Puszczam drona, aby uchwycił to wszystko z góry no i czas wracać do auta. Jesteśmy tym faktem zawiedzeni, lecz nie można mieć wszystkiego.
Nad górami zbierają się chmury deszczowe, czyżby tradycji miało stać się zadość? Oczywiście następuje oberwanie chmury, lecz tym razem nas nie zmoczy, gdyż chronimy się w samochodzie przemierzając kolejne kilometry do następnej atrakcji już po zachodniej stronie wybrzeża. Słynne Achadas da Cruz oferuje nam atrakcję w postaci kolejki górskiej, która zwiezie nas do niezamieszkałej już przez nikogo wioski Fajã da Quebrada Nova. Jest to jedna z najbardziej imponujących kolejek linowych w Europie, której średnie nachylenie wynosi 98%. Już z górnej stacji widać jak daleko jest do wioski, bowiem wysokość klifu, z którego musimy zjechać wynosi 450 metrów. Bilet w dwie strony kosztuje niewiele – zaledwie 5 euro, więc po dłuższej chwili wsiadamy do sześcioosobowego wagonika. Na dole wędrujemy brukowaną promenadą wzdłuż wybrzeża wśród niezamieszkałych domków, przy których miejscowi mają swoje uprawy. Odbijamy w boczne alejki, przy których jest bardziej tajemniczo, robimy zdjęcia i chłoniemy widoki na fale roztrzaskujące się o strome klify. Tutaj życie płynie jakby wolniej. Po dłuższym spacerze czas wracać. Ponownie musimy odczekać swoje „w kolejce do kolejki” Jest też opcja powrotu pieszo, lecz musielibyśmy się nieźle namęczyć, aby pokonać te 450 m w pionie.
Kiedy myśleliśmy, że atrakcji na ten dzień już wystarczy wpadamy na pomysł, aby po drodze zajrzeć jeszcze na Miradouro Boa Morte i to był strzał w dziesiątkę. Ta soczysta zieleń kontrastująca z bielą kapliczki i błękitem oceanu zrobiła na nas mega wrażenie. Już nawet kilkanaście schodów, które musieliśmy pokonać, aby dojść do tarasu widokowego nas nie zniechęciły. To był istny szał kolorów i magiczna miejscówka. Obowiązkowa sesja na klifie kończy nasze zwiedzanie wyspy. Jeszcze tylko pożegnalny obiad w Restauracji OFarolim (polecamy to miejsce z fantastyczną obsługą!) w Ponta do Pargo i wracamy do Machico.
Oczywiście standardowo jest już wieczór. Madera jest pięknym miejscem, zapewne jeszcze tu wrócimy – oby z bardziej sprzyjającą pogodą. Zwiedziliśmy dużo, ale jeszcze sporo do odkrycia i przeżycia. Nie żegnamy się więc tylko rzucamy po portugalsku até à próxima, czyli do następnego.
Kolejny przystanek to Miradouro da Beira da Quinta położony pomiędzy Sao Jorge a Arco de Sao Jorge oferuje widoki na niżej położone wioski. Naszym zdaniem punkt, jakich na wyspie jest wiele. Atrakcją tego miejsca jest gustowna ławeczka wykonana z beczki, na której można zrobić sobie fajne zdjęcie.
Seixal i jego czarna plaża to kolejne miejsce na trasie naszej objazdówki. Plaża słynie z drobnego, czarnego piasku wulkanicznego, który nadaje jej wyjątkowy charakter, a woda jest czysta i zachęca do kąpieli. Otaczające plażę skaliste klify sięgające nawet dwustu metrów tworzą malowniczy krajobraz, który zachwyca swoją dzikością i pięknem. Tego dnia w tej naturalnej zatoczce można było spotkać sporą grupę surferów oddających się swojej pasji. Warunki ku temu mieli idealne. W bagażniku i my mieliśmy rzeczy potrzebne do kąpieli, ale tę przyjemność zostawiliśmy sobie na późniejszą część dnia. Po krótkim spacerku i wypiciu pysznej kawy w pobliskiej knajpce ruszamy dalej.
Zatrzymujemy się dopiero w słynnym Porto Moniz, w którym znajdują się przepiękne baseny oceaniczne, ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu zamknięte. Och nie!!! A miało być tak pięknie! Tłok jak na sopockim molo. Nie da się przecisnąć bez obijania się o innych. Robimy kilkanaście zdjęć na wysokie fale – sprawców naszego rozczarowania, z powodu których baseny zostały zamknięte. Puszczam drona, aby uchwycił to wszystko z góry no i czas wracać do auta. Jesteśmy tym faktem zawiedzeni, lecz nie można mieć wszystkiego.
Nad górami zbierają się chmury deszczowe, czyżby tradycji miało stać się zadość? Oczywiście następuje oberwanie chmury, lecz tym razem nas nie zmoczy, gdyż chronimy się w samochodzie przemierzając kolejne kilometry do następnej atrakcji już po zachodniej stronie wybrzeża. Słynne Achadas da Cruz oferuje nam atrakcję w postaci kolejki górskiej, która zwiezie nas do niezamieszkałej już przez nikogo wioski Fajã da Quebrada Nova. Jest to jedna z najbardziej imponujących kolejek linowych w Europie, której średnie nachylenie wynosi 98%. Już z górnej stacji widać jak daleko jest do wioski, bowiem wysokość klifu, z którego musimy zjechać wynosi 450 metrów. Bilet w dwie strony kosztuje niewiele – zaledwie 5 euro, więc po dłuższej chwili wsiadamy do sześcioosobowego wagonika. Na dole wędrujemy brukowaną promenadą wzdłuż wybrzeża wśród niezamieszkałych domków, przy których miejscowi mają swoje uprawy. Odbijamy w boczne alejki, przy których jest bardziej tajemniczo, robimy zdjęcia i chłoniemy widoki na fale roztrzaskujące się o strome klify. Tutaj życie płynie jakby wolniej. Po dłuższym spacerze czas wracać. Ponownie musimy odczekać swoje „w kolejce do kolejki” Jest też opcja powrotu pieszo, lecz musielibyśmy się nieźle namęczyć, aby pokonać te 450 m w pionie.
Kiedy myśleliśmy, że atrakcji na ten dzień już wystarczy wpadamy na pomysł, aby po drodze zajrzeć jeszcze na Miradouro Boa Morte i to był strzał w dziesiątkę. Ta soczysta zieleń kontrastująca z bielą kapliczki i błękitem oceanu zrobiła na nas mega wrażenie. Już nawet kilkanaście schodów, które musieliśmy pokonać, aby dojść do tarasu widokowego nas nie zniechęciły. To był istny szał kolorów i magiczna miejscówka. Obowiązkowa sesja na klifie kończy nasze zwiedzanie wyspy. Jeszcze tylko pożegnalny obiad w Restauracji OFarolim (polecamy to miejsce z fantastyczną obsługą!) w Ponta do Pargo i wracamy do Machico.
Oczywiście standardowo jest już wieczór. Madera jest pięknym miejscem, zapewne jeszcze tu wrócimy – oby z bardziej sprzyjającą pogodą. Zwiedziliśmy dużo, ale jeszcze sporo do odkrycia i przeżycia. Nie żegnamy się więc tylko rzucamy po portugalsku até à próxima, czyli do następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)