Koniec Świata - Komańcza
Okazuje się, że skorzystanie z podwózki było bardzo dobrą decyzją. Ból nogi niestety nie odpuszcza. Jedziemy ciekawą drogą przez Żubracze, Wolę Michową, Nowy Łupków i Radoszyce. Pogoda nieciekawa, ale liczymy, że deszcz nas oszczędzi. Po drodze mijamy wiele ciekawych cerkwi. Żałujemy, że nie możemy skorzystać z kolei wąskotorowej, podobno fajnej atrakcji. Żegnamy się z naszymi nowo poznanymi towarzyszami i postanawiamy dotrzeć najpierw do miejsca noclegowego – Leśniczówki.
Mamy cały dzień, więc stwierdzamy, że trzeba się gdzieś ruszyć. Zwiedzamy, zbudowany w klimacie letniskowym, klasztor Sióstr Nazaretanek, greckokatolicką cerkiew, zbudowaną w 1988 roku, a także drugą cerkiew – tym razem prawosławną wybudowaną w 1802 roku, która spłonęła w pożarze w 2006 roku i została całkowicie odbudowana dwa lata później. Pogoda poprawia się, bo od czasu do czasu pojawia się nawet słońce. W drodze powrotnej mijamy ciekawe malunki na budynkach gospodarczych i mostach, zaglądamy też na stację kolejową. Ostatecznie spacer zaliczamy do bardzo udanych, jak i cały wyjazd, mimo licznych zwrotów akcji. Pozostaje nam już tylko powrót do Warszawy….
No właśnie powrót okazał się być jednym filmem akcji z
elementami komedii. Skoro świt, zgodnie z planem, wystartowałyśmy z Komańczy.
Niestety w miejscu planowanej przesiadki nie zatrzymał się nasz PKS o znaczącej
nazwie PKS Jarosław. Mamy na to swoją teorię ale i z takiej opresji trzeba było
wyjść z twarzą. Podczas gdy Lucy próbowała łapać stopa, ja w swoim stylu
zaczęłam wypytywać ludzi stojących sobie spokojnie na przystanku o potencjalne
opcje wydostania się w kierunku Zagórza, a potem Rzeszowa. Każdy z oczekujących
krzyczał, że tylko Tarzan nas uratuje. I rzeczywiście! Jeżeli ktoś nie jechał
jeszcze Tarzanem, polecam – naprawdę warto! Z zawrotną prędkością dotarłyśmy do
Zagórza, a dosłownie kilka minut później siedziałyśmy już w busie innego
przewoźnika i jakże wielka była nasza radość, jak dotarłyśmy do Rzeszowa 30
minut przed odjazdem autokaru naszego kolejnego przewoźnika, którym miałyśmy
już dotrzeć do samej Warszawy. W pięknym
i spokojnym stylu zdążyłyśmy załatwić wszystkie przyjemności przed ostatnim
odcinkiem podróży. Zwarte i gotowe wyczekiwałyśmy naszego autokaru, który z
powodu wypadku pod Rzeszowem przyjechał, ale 2 godziny później… po 12 godzinach
drogi dotarłyśmy w końcu szczęśliwie do domu. Może nie zrealizowaliśmy naszego
planu w 100%, ale i tak było warto rzucić wszystko, choćby na te kilka dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)