Azory - dzień pierwszy
Pierwszy dzień azorskiej przygody
zaczął się od zlokalizowania lokalnego sklepu i zrobienia zakupów. Po sytym
śniadaniu ruszamy naszą mazdunią na podbój zachodniej części wyspy. Pierwszym
naszym przystankiem jest Miradouro do Empadadas oraz Aqueduto do Carvao.
Miraduoro oferuje rozległą panoramę na wyspę, ukazując jej niewielki rozmiar.
Wszechobecna soczysta zieleń zdumiewa.
Nic dziwnego, bo przy wysokiej rocznej
sumie opadów, przyjemnych temperaturach panujących tu przez cały rok i żyznej
wulkanicznej glebie, flora ma tu doskonałe warunki rozwoju. Z kolei kolejny
punkt - Aqueduto do Carvao to akwedukt o
długości 15 km, który kiedyś prowadził do lokalnej fabryki alkoholu Santa Clara.
Jako jeden z wielu na wyspie jest licznie odwiedzany, gdyż znajduje się tuż
obok głównej atrakcji wyspy i jej podstawowej wizytówki - Miradouro da Boca do
Inferno czyli "Usta Piekieł".
Według opisów wielu przewodników ten view point oferuje najlepsze widoki
na całej wyspie. No więc jak można go ominąć? Tylko jedna odpowiedź jest
słuszna - nie można! Dojście z parkingu powinno zajmować ok 20 minut, ale
wiadomo, że tak się nie stanie, gdyż migawki w aparatach szaleją.
Po krótkim odcinku płaskiej,szutrowej drogi następuje także niedługi fragment po schodach, po nim krótka wędrówka wąską granią do kulminacji, nasze szczęki gwałtownie opadają na ziemię. Przed nami rozpościera się widok na calderę wulkaniczną w której znajdują się jeziora i miasteczko Sete Cidades. Soczystość zieleni uderza po oczach, pogoda dopisuje, a podobno często się to nie zdarza, więc cieszymy się, że mamy to szczęście.
Po serii zdjęć wracamy tą samą trasą zachodząc jeszcze na Lagoa di Canario. To jezioro jakoś nie zrobiło na nas wrażenia. Taka oto kałuża pośrodku lasu przypominająca tatrzański Smreczyński Staw.
Wykorzystując jednak dobrą pogodę nie jedziemy dalej, tylko postanawiamy sobie zrobić mały trekking Serra Devassa. Szlaki na Sao Miguel są dobrze oznaczone, ale mimo to daliśmy radę pobłądzić. Przy jednym z rozstajów dróg dziewczyny pytają:
Po krótkim odcinku płaskiej,szutrowej drogi następuje także niedługi fragment po schodach, po nim krótka wędrówka wąską granią do kulminacji, nasze szczęki gwałtownie opadają na ziemię. Przed nami rozpościera się widok na calderę wulkaniczną w której znajdują się jeziora i miasteczko Sete Cidades. Soczystość zieleni uderza po oczach, pogoda dopisuje, a podobno często się to nie zdarza, więc cieszymy się, że mamy to szczęście.
Po serii zdjęć wracamy tą samą trasą zachodząc jeszcze na Lagoa di Canario. To jezioro jakoś nie zrobiło na nas wrażenia. Taka oto kałuża pośrodku lasu przypominająca tatrzański Smreczyński Staw.
Wykorzystując jednak dobrą pogodę nie jedziemy dalej, tylko postanawiamy sobie zrobić mały trekking Serra Devassa. Szlaki na Sao Miguel są dobrze oznaczone, ale mimo to daliśmy radę pobłądzić. Przy jednym z rozstajów dróg dziewczyny pytają:
- Koviku gdzie teraz?
odpowiadam pewnie:
- Wszystko jedno czy lewo, czy prawo bo i tak jest to pętla, więc nie ma znaczenia, którym wariantem pójdziemy.
- Wszystko jedno czy lewo, czy prawo bo i tak jest to pętla, więc nie ma znaczenia, którym wariantem pójdziemy.
Jednak po dziesięciu minutach
wędrówki, bez żadnego oznaczenia szlaku postanawiam porozumieć się z aplikacją
MAPS.ME, która oznajmia, że jednak nie bylo wtedy wszystko jedno, w którą
stronę pójdziemy, a łącznik szlaków był zupełnie gdzie indziej. Wracamy więc na
szlak i powolutku zaczynamy się piąć do góry bo błotnistej ścieżce, by dojść do
punktu widokowego na szczycie Eguas. Rozświetlona tafla oceanu po jednej
stronie, ciemne chmury po drugiej, w dole zaś błyszczą się pośrodku
zielono-żółtych traw jeziora Eguas Norte i Eguas Sui.
Spędzamy tam trochę czasu, posilamy się i ze względu na późną już porę postanawiamy nie robić całej pętli, tylko wrócić ponownie tą samą trasą do samochodu. Mamy przecież jeszcze parę miejsc do zobaczenia tego dnia. Jedziemy na Miradouroda Vista do Rei - punkt widokowy, z którego najładniej prezentują się dwukolorowe jeziora Sete Cidades: Lagoa Verde i Lagoa Azul. Uwagę zwracają różne kolory jezior. Lagoa Verde, jak sama nazwa wskazuje, ma kolor zielony. Lagoa Azul z kolei – niebieski. Związana jest z tym pewna legenda – dawno temu stronami tymi władał owdowiały król mający córkę. Nie pozwalał jej jednak na kontakty z nikim poza sobą i starą opiekunką. Pewnego dnia dziewczyna uciekła i wiedziona muzyką spotkała grającego na flecie pasterza. Zakochany pasterz postanowił poprosić króla o rękę księżniczki, jednak władca odmówił. Posłuszna ojcu córka spotkała się z pasterzem raz jeszcze, by wyjawić mu, że już nigdy się nie zobaczą. Wypłakane przez zakochanych łzy utworzyły dwa jeziora – z łez księżniczki powstało zielone, z łez pasterza – niebieskie. W rzeczywistości różnica w kolorze powodowana jest przez różne głębokości i roślinność porastającą dno zielonego jeziora. Wpływ na odbiór kolorów ma też pora dnia, a dokładnie kąt padania promieni słonecznych, dlatego my nie dostrzegliśmy żadnej różnicy. Obok znajduje się opuszczony pięciogwiazdkowy hotel, który już po niecałych dwóch latach od otwarcia został zamknięty z powodu kryzysu ekonomicznego i bankructwa właściciela.
Zjeżdżając na dno krateru zatrzymujemy się jeszcze na parę fotek przy Miraduoro Cerrado dos Frejros oraz w miasteczku Sete Cidades obok koscioła.
Ostatnim punktem tego dnia jest miasteczko Mosteiros i słynną czarną plażę - Mosteiros Praia Preto. W międzyczasie zatrzymujemy się przy ... Miraduoro Escalvado. Oferuje ono widoki głównie na ocean i wybrzeże. Wysokie fale roztrzaskujące się o strome klify robią na nas ogromne wrażenie. Oczywiście muszę znaleźć sobie jakąś fajną skałkę i wchodzę na nią ku niezadowoleniu Basi.
Słońce coraz szybciej zbliża się ku horyzontowi, niebo nabiera coraz cieplejszej barwy, więc szybko wsiadamy do auta i zmierzamy na Mosteiros Praia Preto, aby uwiecznić zachód słońca. Plaża ta słynie z czarnego piasku i jako jedna z niewielu na wyspie jest piaszczysta aniżeli kamienista. Robimy tam serie zdjęć i kiedy jest już dość ciemno wracamy na naszą kwaterę do Ribeiry.
Po drodze jeszcze zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na zasłużoną kolację. Jeszcze wtedy nie widzieliśmy, że duży telewizor i zgraja facetów oglądających mecz nie świadczy o tym, że knajpka jest tylko lokalną pijalnią a wykwintną restauracją. Jedzenie jest wyborne, ale o tym opowiem w osobnym wątku. Zgodnie stwierdzamy: to był piękny dzień i jak super, że dopiero pierwszy z wielu...
Spędzamy tam trochę czasu, posilamy się i ze względu na późną już porę postanawiamy nie robić całej pętli, tylko wrócić ponownie tą samą trasą do samochodu. Mamy przecież jeszcze parę miejsc do zobaczenia tego dnia. Jedziemy na Miradouroda Vista do Rei - punkt widokowy, z którego najładniej prezentują się dwukolorowe jeziora Sete Cidades: Lagoa Verde i Lagoa Azul. Uwagę zwracają różne kolory jezior. Lagoa Verde, jak sama nazwa wskazuje, ma kolor zielony. Lagoa Azul z kolei – niebieski. Związana jest z tym pewna legenda – dawno temu stronami tymi władał owdowiały król mający córkę. Nie pozwalał jej jednak na kontakty z nikim poza sobą i starą opiekunką. Pewnego dnia dziewczyna uciekła i wiedziona muzyką spotkała grającego na flecie pasterza. Zakochany pasterz postanowił poprosić króla o rękę księżniczki, jednak władca odmówił. Posłuszna ojcu córka spotkała się z pasterzem raz jeszcze, by wyjawić mu, że już nigdy się nie zobaczą. Wypłakane przez zakochanych łzy utworzyły dwa jeziora – z łez księżniczki powstało zielone, z łez pasterza – niebieskie. W rzeczywistości różnica w kolorze powodowana jest przez różne głębokości i roślinność porastającą dno zielonego jeziora. Wpływ na odbiór kolorów ma też pora dnia, a dokładnie kąt padania promieni słonecznych, dlatego my nie dostrzegliśmy żadnej różnicy. Obok znajduje się opuszczony pięciogwiazdkowy hotel, który już po niecałych dwóch latach od otwarcia został zamknięty z powodu kryzysu ekonomicznego i bankructwa właściciela.
Zjeżdżając na dno krateru zatrzymujemy się jeszcze na parę fotek przy Miraduoro Cerrado dos Frejros oraz w miasteczku Sete Cidades obok koscioła.
Ostatnim punktem tego dnia jest miasteczko Mosteiros i słynną czarną plażę - Mosteiros Praia Preto. W międzyczasie zatrzymujemy się przy ... Miraduoro Escalvado. Oferuje ono widoki głównie na ocean i wybrzeże. Wysokie fale roztrzaskujące się o strome klify robią na nas ogromne wrażenie. Oczywiście muszę znaleźć sobie jakąś fajną skałkę i wchodzę na nią ku niezadowoleniu Basi.
Słońce coraz szybciej zbliża się ku horyzontowi, niebo nabiera coraz cieplejszej barwy, więc szybko wsiadamy do auta i zmierzamy na Mosteiros Praia Preto, aby uwiecznić zachód słońca. Plaża ta słynie z czarnego piasku i jako jedna z niewielu na wyspie jest piaszczysta aniżeli kamienista. Robimy tam serie zdjęć i kiedy jest już dość ciemno wracamy na naszą kwaterę do Ribeiry.
Po drodze jeszcze zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na zasłużoną kolację. Jeszcze wtedy nie widzieliśmy, że duży telewizor i zgraja facetów oglądających mecz nie świadczy o tym, że knajpka jest tylko lokalną pijalnią a wykwintną restauracją. Jedzenie jest wyborne, ale o tym opowiem w osobnym wątku. Zgodnie stwierdzamy: to był piękny dzień i jak super, że dopiero pierwszy z wielu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)