Dolomity - Pico di Vallandro 2839 m.n.p.m.
Tak to jest z tymi górami. Raz pojedziesz i jesteś stracony.
Ostrzegali nas przed tym zjawiskiem znajomi. Kto śledzi choć trochę nasze
poczynania już wie, że chodzi o Dolomity przez ostatnie pięć lat cztery urlopy
włącznie z tym spędziliśmy w tych uroczych cudach natury wpisanych na listę
światowego dziedzictwa UNESCO. Ale to nie miało wcale tak wyglądać. Jeszcze
trzy tygodnie przed wyjazdem mieliśmy zarezerwowane pokoje w tatrzańskiej
Zwierówce, gdy Basia nieśmiało spytała:
- A może znowu w Dolomity pojedziemy?
Gdy to usłyszałem zapaliła mi się w głowie
“żaróweczka” lecz nie dałem poznać, że się napaliłem. Po trzech dniach
przedstawiłem ku jej zaskoczeniu gotowy plan włącznie z planem awaryjnym.
Jedynymi niewiadomymi były stan moich pleców na długim wyjeździe i jak bardzo
zimne będą wrześniowe noce na wysokości ponad 1400 m.n.p.m.
Po całodniowej podróży stajemy na niemalże
pustym parkingu przy halach Prato Piazza w grupie Braies. Nieśmiało zachodzimy
po pobliskiego pensjonatu o tej samej nazwie z pytaniem czy nas przenocują –
mają komplet, więc może w hotelu Hohe Gaisl obok. Cena 92 EU za osobę
zdecydowała, że noc spędzimy w aucie.
Po dość przyjemnej nocy zachodzimy do w/w
rifugio na śniadanie. Dziś zamiarujemy wejść na wysokie na 2839 m.n.p.m. Pico di
Vallandro. Jest to masywny szczyt o charakterystycznej sylwetce. Od płn i wsch
obrywają się imponujące urwiska natomiast od południa pod sam wierzchołek
podchodzą łagodne zbocza. Prognozy mówiły, że od południa możliwy jest
niewielki deszcz. Od razu nasz wzrok przykuwają czerwone ściany wielkiej i
niedostępnej dla zwykłych turystów jak my Crody Rossy.
Po śniadaniu ruszamy
szlakiem nr 40 ku pierwszemu naszemu szczytowi. Pogoda dopisuje, humory dopisują
turyści też jacyś weseli. Z każdym krokiem nabieramy wysokości. Na tym szlaku
nie ma możliwości schodzenia, trzeba tylko przeć do góry co też czynimy.
Szerokim zboczem i obszernymi zakosami dochodzimy do przedwierzchołka z którego
już widać wysoki krzyż.
Pomiędzy wierzchołkami jest króciutki fragment
wymagający wzmożonej ostrożności. Nie licząc Crody Rossy nasz szczyt jest
jednym z najwyższych w okolicy, więc widoki rozpościerają się dookoła. Widać
niedalekie Tre Cime i góry je otaczające, widać grupę Cristallo i grań ze znaną
ferratą Dibona, widać też wspomnianą Crodę i inne bliskie szczyty. Po krótkiej
sesji foto i wpisie do książki ruszamy z powrotem tą samą drogą.
Szlak ten
uwolnił we mnie dziką naturę, więc postanowiłem napić się z koryta i
poczuć się jak baran. W schronisku
spędziliśmy dłuższą chwilę posilając się tyrolskimi smakołykami.
Na szczęście w
górach pogoda nas oszczędziła, lecz w drodze na Camping Miravalle w Campitello
di Fassa, niebo postanowiło wylać z siebie wszystkie żale. Nie pozostawało nam
nic innego jak stanąć w szranki z naturą i pobić rekord w rozbijaniu namiotu –
aktualny to 180 sekund.
Piękne warunki :)
OdpowiedzUsuńJa w tym roku pierwszy raz spędziłem urlop w Dolomitach i powiem, że góry mnie mocno zauroczyły. Aż żałuję, że przyszłoroczne wakacje chcemy spędzić gdzieś indziej, ale na pewno w nie jeszcze wrócę.
Artur do przyszłorocznych wakacji jeszcze sporo czasu i wszystko może sie zmienić. My też mieliśmy na ten rok inne plany i sam widzisz co z nich zostalo
OdpowiedzUsuń