niedziela, 15 września 2019

Zew natury


 Dolomity - Pico di Vallandro 2839 m.n.p.m.

Tak to jest z tymi górami. Raz pojedziesz i jesteś stracony. Ostrzegali nas przed tym zjawiskiem znajomi. Kto śledzi choć trochę nasze poczynania już wie, że chodzi o Dolomity przez ostatnie pięć lat cztery urlopy włącznie z tym spędziliśmy w tych uroczych cudach natury wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ale to nie miało wcale tak wyglądać. Jeszcze trzy tygodnie przed wyjazdem mieliśmy zarezerwowane pokoje w tatrzańskiej Zwierówce, gdy Basia nieśmiało spytała:
- A może znowu w Dolomity pojedziemy?
Gdy to usłyszałem zapaliła mi się w głowie “żaróweczka” lecz nie dałem poznać, że się napaliłem. Po trzech dniach przedstawiłem ku jej zaskoczeniu gotowy plan włącznie z planem awaryjnym. Jedynymi niewiadomymi były stan moich pleców na długim wyjeździe i jak bardzo zimne będą wrześniowe noce na wysokości ponad 1400 m.n.p.m.
Po całodniowej podróży stajemy na niemalże pustym parkingu przy halach Prato Piazza w grupie Braies. Nieśmiało zachodzimy po pobliskiego pensjonatu o tej samej nazwie z pytaniem czy nas przenocują – mają komplet, więc może w hotelu Hohe Gaisl obok. Cena 92 EU za osobę zdecydowała, że noc spędzimy w aucie.


Po dość przyjemnej nocy zachodzimy do w/w rifugio na śniadanie. Dziś zamiarujemy wejść na wysokie na 2839 m.n.p.m. Pico di Vallandro. Jest to masywny szczyt o charakterystycznej sylwetce. Od płn i wsch obrywają się imponujące urwiska natomiast od południa pod sam wierzchołek podchodzą łagodne zbocza. Prognozy mówiły, że od południa możliwy jest niewielki deszcz. Od razu nasz wzrok przykuwają czerwone ściany wielkiej i niedostępnej dla zwykłych turystów jak my Crody Rossy. 




Po śniadaniu ruszamy szlakiem nr 40 ku pierwszemu naszemu szczytowi. Pogoda dopisuje, humory dopisują turyści też jacyś weseli. Z każdym krokiem nabieramy wysokości. Na tym szlaku nie ma możliwości schodzenia, trzeba tylko przeć do góry co też czynimy. Szerokim zboczem i obszernymi zakosami dochodzimy do przedwierzchołka z którego już widać wysoki krzyż. 








Pomiędzy wierzchołkami jest króciutki fragment wymagający wzmożonej ostrożności. Nie licząc Crody Rossy nasz szczyt jest jednym z najwyższych w okolicy, więc widoki rozpościerają się dookoła. Widać niedalekie Tre Cime i góry je otaczające, widać grupę Cristallo i grań ze znaną ferratą Dibona, widać też wspomnianą Crodę i inne bliskie szczyty. Po krótkiej sesji foto i wpisie do książki ruszamy z powrotem tą samą drogą. 












Szlak ten uwolnił we mnie dziką naturę, więc postanowiłem napić się z koryta i poczuć się jak baran. W schronisku spędziliśmy dłuższą chwilę posilając się tyrolskimi smakołykami. 
 


Na szczęście w górach pogoda nas oszczędziła, lecz w drodze na Camping Miravalle w Campitello di Fassa, niebo postanowiło wylać z siebie wszystkie żale. Nie pozostawało nam nic innego jak stanąć w szranki z naturą i pobić rekord w rozbijaniu namiotu – aktualny to 180 sekund.       

2 komentarze:

  1. Piękne warunki :)

    Ja w tym roku pierwszy raz spędziłem urlop w Dolomitach i powiem, że góry mnie mocno zauroczyły. Aż żałuję, że przyszłoroczne wakacje chcemy spędzić gdzieś indziej, ale na pewno w nie jeszcze wrócę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Artur do przyszłorocznych wakacji jeszcze sporo czasu i wszystko może sie zmienić. My też mieliśmy na ten rok inne plany i sam widzisz co z nich zostalo

    OdpowiedzUsuń

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)