Tatry - Wołowiec Mięguszowiecki 2228 m.n.p.m.
Niedziela przywitała nas niebieskim niebem choć w trakcie
dnia miało się to zmienić. Szybkie śniadanie i takie tam poranne czynności ciut
się wydłużyły. Zatrzymujemy się na parkingu tym co wczoraj i płacimy
wytargowane dzień wcześniej 5 Eu. Jeszcze wieczorem myślałem że nie zwlekę się
z łóżka. Bolało mnie wszystko – tak to jest jak się rzadko jeździ. Na szczęście
wieczorne suplementy % podziałały. Plan na dziś był taki, że Basia i Michał idą
na Rysy a ja z Markiem na Wołowiec Mięguszowiecki. Nie jest to może jakiś
honorny szczyt ale jak na nasze doświadczenie zupełnie wystarczy. A widoki z
niego są mega.
Po wyjściu z lasu wyłaniają się widoki na otoczenie Doliny
Mięguszowieckiej. Na zakosach tłumy jak na Krupówkach. W dobrych humorach
dochodzimy do Żabich Stawów i tam robimy sobie krótką przerwę. Trochę wieje
wiec szukamy dogodnego miejsca za kamieniem. Kotlinka pod Wagą zawalona jest
niskimi chmurami – oby tylko nie puściły.
Po chwili rozdzielamy się. Basia jeszcze do końca próbowała nas namówić na wspólne Rysy ale się nie udało. Obchodzimy po lewej stronie Wielki Staw i stajemy pod niskim progiem kotlinki w której znajduje się Wyżni Staw. No i Marek oświadcza, że zawraca bo nie najlepiej się czuje. Hmmm widzę, że jest jakiś markotny więc czas na odwrót, ale on mówi żebym szedł a on poczeka na mnie nad stawami a jeśli zacznie padać to zejdzie do schroniska. No to ok., zróbmy tak. Wzdłuż spływającego strumienia wykorzystując wszystkie kończyny wdrapuję się nad brzeg stawu a tam konstrukcja z kamerą skierowaną na trasę na Rysy. Następnie trochę po trawkach, trochę po skałach omijam „normalną trasę” i z językiem na wierzchu staje na szczycie kolejnego progu.
Myślę sobie, że walę to nie idę dalej. Wszak szybkie tempo pokazało, że serce mam na miejscu ale jakby chciało wyskoczyć. Ale zobaczyłem na Wołowcowej Przełęczy kogoś. Kurcze on jest taki duży czyli to już blisko. Dodało mi to sił i ruszyłem w jego kierunku. Po chwili mogłem zobaczyć co jest po drugiej stronie grani. Hińczowe Stawy pięknie się prezentują. Została mi już tylko krótka grań na szczyt, którą sprawnie pokonuje. Na szczycie spędzam dosłownie 5 minut wykorzystując ten czas na fotki i zameldowanie się gdzie jestem.
Spod stawów zajęło mi to godzinę. Trójka Słowaków proponuje wspólne zejście w stronę Hińczowych stawów ale niestety odmawiam - Marek czeka.
Szybkie zejście i chwila odpoczynku i się zaczyna. Chmury otworzyły swą gardziel i wylewają z siebie nadmiar wody. Wyżej pod Rysami nawet był grad – co się okazało przyczyną odwrotu na jakieś 150 m w pionie przed szczytem. Teraz to naszej dwójce przyjdzie czekać i martwić się w schronisku ponad dwie godziny. Po powrocie do auta czeka nas droga powrotna do domów. Powiem tak: spodobało mi się! Czuć tą różnicę, gdy musisz wytężyć umysł gdzie, w którą stronę postawić nogę. No i te pustki. Ach co to był za weekend. Do następnego – ahoj przygodo!
Po chwili rozdzielamy się. Basia jeszcze do końca próbowała nas namówić na wspólne Rysy ale się nie udało. Obchodzimy po lewej stronie Wielki Staw i stajemy pod niskim progiem kotlinki w której znajduje się Wyżni Staw. No i Marek oświadcza, że zawraca bo nie najlepiej się czuje. Hmmm widzę, że jest jakiś markotny więc czas na odwrót, ale on mówi żebym szedł a on poczeka na mnie nad stawami a jeśli zacznie padać to zejdzie do schroniska. No to ok., zróbmy tak. Wzdłuż spływającego strumienia wykorzystując wszystkie kończyny wdrapuję się nad brzeg stawu a tam konstrukcja z kamerą skierowaną na trasę na Rysy. Następnie trochę po trawkach, trochę po skałach omijam „normalną trasę” i z językiem na wierzchu staje na szczycie kolejnego progu.
Myślę sobie, że walę to nie idę dalej. Wszak szybkie tempo pokazało, że serce mam na miejscu ale jakby chciało wyskoczyć. Ale zobaczyłem na Wołowcowej Przełęczy kogoś. Kurcze on jest taki duży czyli to już blisko. Dodało mi to sił i ruszyłem w jego kierunku. Po chwili mogłem zobaczyć co jest po drugiej stronie grani. Hińczowe Stawy pięknie się prezentują. Została mi już tylko krótka grań na szczyt, którą sprawnie pokonuje. Na szczycie spędzam dosłownie 5 minut wykorzystując ten czas na fotki i zameldowanie się gdzie jestem.
Spod stawów zajęło mi to godzinę. Trójka Słowaków proponuje wspólne zejście w stronę Hińczowych stawów ale niestety odmawiam - Marek czeka.
Szybkie zejście i chwila odpoczynku i się zaczyna. Chmury otworzyły swą gardziel i wylewają z siebie nadmiar wody. Wyżej pod Rysami nawet był grad – co się okazało przyczyną odwrotu na jakieś 150 m w pionie przed szczytem. Teraz to naszej dwójce przyjdzie czekać i martwić się w schronisku ponad dwie godziny. Po powrocie do auta czeka nas droga powrotna do domów. Powiem tak: spodobało mi się! Czuć tą różnicę, gdy musisz wytężyć umysł gdzie, w którą stronę postawić nogę. No i te pustki. Ach co to był za weekend. Do następnego – ahoj przygodo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)