środa, 11 lipca 2018

Trek wokół Croda di Lago i ładowanie akumulatorów

 Dolomity - Forcella de Formin 2462 m.n.p.m.

To miał być piękny i widokowy dzień wokół mniej znaczącego pod względem wysokości pasma Croda di Lago. Taki też był, a zjawiskowe widoki nie zapowiadały katastrofy pod hasłem: la batteria è morta! Co oznacza po włosku, że padł akumulator.
Ale zacznijmy od tych pozytywnych wrażeń. O 9 rano parkujemy auto u wejścia na szlak nr 437 w stronę malowniczego jeziorka Lago de Federa leżącego u podnóża Croda di Lago. Docieramy do niego w bardzo przyjemnym anturażu leśnych dróg, zielonych łąk i pierwszych widoków na wysokie szczyty. W drodze nad jeziorko dochodzimy do punktu widokowego.
Spoglądamy na wysuwające się: Nuvolau, Cinque Torri, Tofany, a także leżącą u podnóża Cortinę d’Ampezzo. Obowiązkowa sesja zdjęciowa i ruszamy dalej. 
Cinque Torri

Averau


Tofana di Rozes Punta Anna





Pniemy się w górę ciekawymi zakosami, by po 20 minutach dotrzeć do schroniska znajdującego się nad jeziorem de Fedara. Widoki wprawiają nas w osłupienie a to dopiero początek! Odsłaniają się nam całe masywy i ich szczyty: Sorapis, Tofany, Cristallo, Antelao. W ochach i achach siedzimy dłuższą chwilę na tarasie schroniska, chroniąc nasze gardła wybornym włoskim piwem – bo przecież o zdrówko trzeba dbać. Słońce, niebieskie niebo nad nami i dobry nastrój towarzyszą nam do zejścia.


Cristallo

Tre (due) Cime

Antelao


Sorapis

Beco de Mezodi
Po godzinnej przerwie ruszamy dalej w kierunku przełęczy Ambrizzola, która znajduje się na wysokości 2277 m. Szlak stopniowo wznosi się ku górze, a my przystajemy co chwilę, żeby napatrzyć się na okoliczne masywy Cristallo, grań Pamagagnon i Sorapis oraz Antelao. 




Po niecałej godzince dochodzimy do przełęczy – na prowadzenie wysunął  się Marek, który stoi zdumiony. Na pytanie: „co tam jest po drugiej stronie?” , Marek odwraca się i mówi: „wyobraźcie sobie, że tam są kolejne Dolomity!”. Uśmiechamy się szeroko, bo to przecież oczywista oczywistość! Ale żeby było śmiesznie na przełęcz musimy wejść przez kołowrotek. Naszym oczom ukazuje się Monte Pelmo a w oddali pobłyskująca Marmolada i zielone łąki – jest bosko!

Marmolada

Monte Pelmo

Civetta

Croda di Lago


Próbujemy prześcignąć się w wymyślaniu nowych pozycji zdjęciowych: są podskoki, stanie na głowie, pozycja na filozofa, pozycja leżąca, pozycja na lenia i pozycja pt. Mam tę moc!




Ruszamy po dobrych 30 minutach zabawy, bo jeszcze połowa drogi przed nami. Czeka nas najpierw żmudne podejście na kolejną przełęcz. Zmieniamy więc szlak na 435 i zmierzamy do przełęczy Formin na wysokość 2462 metrów. Docieramy do niej dosyć sprawnie, ostrożnie jednak zwracamy uwagę na oznakowanie, które prowadzi najpierw przez płaskowyż, by potem rozpocząć zejście niewygodnym i mozolnym terenem tworzonym przez kamienie i piargi.




W końcu osiągamy granicę lasu i wchodzimy na leśną ścieżkę, która prowadzi nas do skrzyżowania szlaków, w tym naszego 434, którym rozpoczęliśmy wędrówkę rano. W dobrych nastrojach docieramy do samochodu. Wsiadamy, uruchamiam silnik, a tu po kilku sekundach słychać tylko „tzt” i dupa. W pierwszym momencie pojawia się szok, niedowierzanie. Jeszcze synapsy mózgowe nie dają właściwych sygnałów, że oto w Dolomitach, na jakimś „zadupiu” samochód zastrajkował… Po chwili dociera do wszystkich naszych mózgów, że jednak nastąpiła ta chwila! Męska część przerażona i pełna nerwów, Basia zaczyna rzucać pomysłami. Sprawdzamy bezpieczniki, potem dzwonimy do zaprzyjaźnionego mechanika i ogłaszamy wstępny wyrok: padł akumulator! No to trzeba pchać, ale jak pchać, to trzeba z górki popchać! No to Basia i Marek pchają, uruchomiliśmy maszynę  - no dobra, ale co dalej? No nic najpierw podjeżdżamy 20 zakrętów na Passo Giau potem zjeżdżamy w dół, tylko 30 zakrętów, dusze mamy na ramieniu. Każdy myśli co to będzie. W końcu zjeżdżamy  do podnóża miasteczka Alleghe, stajemy na parkingu – myśli parują.  Basia wyskakuje z samochodu i od razu kieruje się do stojącego obok auta, w którym ktoś siedzi.Facet wygląda na przestraszonego.  Pyta go o mechanika – coś długo gada. W końcu oznajamia, że mechanik niedaleko, tylko 3 km i że mamy jechać za tym gościem. Dojeżdżamy do mechanika, wychodzi Pan w wieku 60+, no to teraz jak tu się dogadać. No to Basia zaczyna, że akumulatore … e to nie to słowo – w końcu pada batteria. Batteria is dead! Kaput! Zrobiła tylko „tzt” i finito! Mechanik popatrzył, postukał, posprawdzał kabelkami i potwierdził, że finito. Poszedł poszukać nowego, ale jak się okazało – fordy mają rozmiary niestandardowe. I takiego akumulatora nie ma dziś przy sobie. No to Basia ciągnie rozmowę – czy da radę załatwić nowy. Chwila niepewności i następnego dnia o 10 mamy stawić się na wymianę. Jedziemy więc na pobliski camping, żeby odzyskać siły i wyprostować nadszarpnięte nerwy. Przymusowy postój okazuje się nie być taki zły, jest znacznie cieplej niż na poprzednim campingu a i miejscówka ładna. Następnego dnia mechanico odwiedza nas, żeby odpalić samochód, a po 30 minutach ford dostaje nowe życie, czerpiąc prąd z włoskiego akumulatora. Jeszcze upewniamy się, czy alternatore (ten język włoski) jest okej. A w międzyczasie mechanik podpytuje skąd dokładnie jesteśmy i czy to północ czy południe Polski. Basia pyta go, czy jest kibicem piłki nożnej – na co oburzony wykrzykuje, że woli skoki narciarskie. Ba! Sam był mistrzem w skokach jako junior. Zna naszego Małysza – no nasza przygoda kończy się sympatycznie, serdecznie żegnamy naszego wybawcę i ruszamy w kierunku nowego (i jak się potem okazało bardzo fajnego) campingu w miejscowości Ciampitello di Fassa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)