środa, 11 lipca 2018

Ferratą po rekord

Dolomity - Roda di Vael 2806m.n.p.m.

Kolejny czwarty już dzień uderzamy w grupę Catinaccio. "Jest to jedna z najbardziej popularnych grup Dolomitów. Krajobraz jej jest urozmaicony i przecina ją gęsta siatka tras i łatwa dostępność komunikacyjna. Ze względu na niezbyt duże przewyższenia oraz liczne łatwe ferraty daje spore możliwości odbywania stosunkowo krótkich i nieuciążliwych wycieczek, a także nadaje się znakomicie na pierwszy kontakt z Dolomitami dla górołazów, mających doświadczenie wyniesione z Karpat". Tak tą grupę reklamuje Dariusz Tkaczyk. Więc czemu jej nie spróbować. Po wymuszonym odpoczynku z dnia poprzedniego ruszamy naszym wehikułem do miejscowości Carreza skąd za pomocą kolejki szybko zdobywamy 500 metrów wysokości i stoimy u stóp Riffugio Paolina skąd jeśli jest dobra widoczność można obserwować lodowce grupy Ortlera i szczyty głównej grani Alp. Widać z tego miejsca też wyjątkowo gładką jak na Dolomity zachodnią ścianę Roda di Vael 2806 m.n.p.m. na który dziś się wdrapiemy.
Wychodzimy spod schroniska i kierujemy się na północ delikatnie trawersując zbocza i mijając liczne ławeczki zachęcające do odpoczynku z możliwością obserwacji poszarpanej grani Latemar. Po ostrym odbiciu w prawo przyjemnym zacienionym żlebem podchodzimy pokonując nieliczne ubezpieczenia nie wymagające asekuracji.
Latemar
Roda di Vael





Dopiero pod sama przełęczą napotykamy minimalne trudności w postaci stromych baaardzo sypkich piargów i trawersu starego śniegu. Widoki z  Passo Vaiolon 2560 m.n.p.m. są ograniczone ale widać szczyt Mugoni, Dolinę Val di Fassa, Marmoladę czy pociętą rysami Cima Sforcella, która mocno przykuła moją uwagę.
Cima Sforcella

Marmolada

Mugoni
Na przełęczy standardowe fotki, posiłki i napoje tak mija nam nieco czasu. Ale trzeba cisnąć do góry na szczyt Roda di Vael.



Jest to piękny szczyt o klasycznym kształcie piramidy. Jak to wspomniał Tkaczyk „Z zaskakująco rozległego, płaskiego, porośniętego trawą wierzchołka, roztacza się wyjątkowo rozległa panorama”. Prowadzi tam łatwa ferrata o tej samej nazwie. Całość wyceniona jest na A/B ale tylko pod samym szczytem jest jedno miejsce na oznaczone jako A/B.
Bardzo fajnie się nią szło. Na początku przepuściliśmy grupę holendrów abyśmy ich nie blokowali. Trasa prowadzi na początku szeroką granią, która później znacznie zwęża. Im wyżej tym coraz bardziej powinny być rozleglejsze widoki.







Nie uświadczyliśmy ich zbytnio, gdyż niebo coraz bardziej zachodziło chmurami przez co na szczycie nie zabawiliśmy długo. Byle tylko porobić jakieś zdjęcia i sru na dół.








Jest to nietrudna trasa, którą nie wiedzieć czemu nazwano ferratą – jest tu tylko niedługi kawałek wymagający skorzystania ze sprzętu asekuracyjnego. Schodząc z wierzchołka, najpierw wędrujemy łagodną ścieżką, która stopniowo staje się coraz bardziej stroma, aż w końcu doprowadza do progu, który pokonuje się wzdłuż stalowych ubezpieczeń. Następnie z daleka widzę osoby wspinające się po pionowej ścianie. Myślę sobie, że to już jest ta ferrata Masare dużo trudniejsza, której nie trzeba przechodzić chcąc zejść do schroniska. Podchodząc bliżej mamy przed oczami jedyny odcinek B/C ale nie taki diabeł straszny jak go malują. 
B/C
Najpierw po skosie w górę, trawers w gładkiej pionowej płycie – stopnie są ale jakoś daleko od siebie i 20 metrów przepaści - na koniec kominkiem do góry. I po kłopocie. Ogłaszam koniec ferraty – można się rozszpejować.


Ubieramy kurtki bo zaczyna coś kropić. Pochyłym zboczem obchodzimy Torre Finestra i… zaczyna się stalówka! Mówię, że to krótki odcinek. Rzeczywiście taki był ale w lekko wilgotnej skale i „długich krokach” Basi sprawiło to trochę stresu i siniaków.
Ledwo się tam zmieściłem
Od tamtego momentu już bez trudności dochodzimy do schroniska na kawkę i dalej do wyciągu kolejki wzdłuż szerokiego traktu okrążającego grań Masare. Po 15 minutach dochodzimy do pomnika Christomannosa, który odegrał dla tej części Dolomitów podobna rolę co Tytus Chałubiński dla Zakopanego. Jak to wspomina Tkaczyk: „Sam pomnik bardzo realistyczny, ponadnaturalnej wielkości orzeł, budzi raczej mieszane uczucia i nie jest ozdobą krajobrazu”.






Tym oto sposobem dochodzimy do kresu naszej dzisiejszej wędrówki, podczas której Marek bije kolejny rekord wysokości. Wszystko ładnie, pięknie ale dzień wcześniej pogoda bardziej widokowa była.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)