Dolomity - Roda di Vael 2806m.n.p.m.
Kolejny czwarty już dzień uderzamy w grupę Catinaccio. "Jest
to jedna z najbardziej popularnych grup Dolomitów. Krajobraz jej jest
urozmaicony i przecina ją gęsta siatka tras i łatwa dostępność komunikacyjna. Ze
względu na niezbyt duże przewyższenia oraz liczne łatwe ferraty daje spore
możliwości odbywania stosunkowo krótkich i nieuciążliwych wycieczek, a także
nadaje się znakomicie na pierwszy kontakt z Dolomitami dla górołazów, mających
doświadczenie wyniesione z Karpat". Tak tą grupę reklamuje Dariusz Tkaczyk. Więc
czemu jej nie spróbować. Po wymuszonym odpoczynku z dnia poprzedniego ruszamy
naszym wehikułem do miejscowości Carreza skąd za pomocą kolejki szybko
zdobywamy 500 metrów wysokości i stoimy u stóp Riffugio Paolina skąd jeśli jest
dobra widoczność można obserwować lodowce grupy Ortlera i szczyty głównej grani
Alp. Widać z tego miejsca też wyjątkowo gładką jak na Dolomity zachodnią ścianę
Roda di Vael 2806 m.n.p.m. na który dziś się wdrapiemy.
Wychodzimy spod
schroniska i kierujemy się na północ delikatnie trawersując zbocza i mijając
liczne ławeczki zachęcające do odpoczynku z możliwością obserwacji poszarpanej
grani Latemar. Po ostrym odbiciu w prawo przyjemnym zacienionym żlebem
podchodzimy pokonując nieliczne ubezpieczenia nie wymagające asekuracji.
 |
Latemar |
 |
Roda di Vael |
Dopiero
pod sama przełęczą napotykamy minimalne trudności w postaci stromych baaardzo
sypkich piargów i trawersu starego śniegu. Widoki z
Passo Vaiolon 2560 m.n.p.m. są ograniczone ale
widać szczyt Mugoni, Dolinę Val di Fassa, Marmoladę czy pociętą rysami Cima
Sforcella, która mocno przykuła moją uwagę.
 |
Cima Sforcella |
 |
Marmolada |
 |
Mugoni |
Na przełęczy standardowe fotki,
posiłki i napoje tak mija nam nieco czasu. Ale trzeba cisnąć do góry na szczyt
Roda di Vael.
Jest to piękny szczyt o klasycznym kształcie piramidy. Jak to
wspomniał Tkaczyk
„Z zaskakująco
rozległego, płaskiego, porośniętego trawą wierzchołka, roztacza się wyjątkowo
rozległa panorama”. Prowadzi tam łatwa ferrata o tej samej nazwie. Całość wyceniona
jest na A/B ale tylko pod samym szczytem jest jedno miejsce na oznaczone jako
A/B.
Bardzo fajnie się nią szło. Na początku przepuściliśmy grupę holendrów
abyśmy ich nie blokowali. Trasa prowadzi na początku szeroką granią, która
później znacznie zwęża. Im wyżej tym coraz bardziej powinny być rozleglejsze
widoki.
Nie uświadczyliśmy ich zbytnio, gdyż niebo coraz bardziej zachodziło
chmurami przez co na szczycie nie zabawiliśmy długo. Byle tylko porobić jakieś
zdjęcia i sru na dół.
Jest to nietrudna trasa, którą nie wiedzieć czemu nazwano
ferratą – jest tu tylko niedługi kawałek wymagający skorzystania ze sprzętu
asekuracyjnego. Schodząc z wierzchołka, najpierw wędrujemy łagodną ścieżką,
która stopniowo staje się coraz bardziej stroma, aż w końcu doprowadza do
progu, który pokonuje się wzdłuż stalowych ubezpieczeń. Następnie z daleka
widzę osoby wspinające się po pionowej ścianie. Myślę sobie, że to już jest ta
ferrata Masare dużo trudniejsza, której nie trzeba przechodzić chcąc zejść do
schroniska. Podchodząc bliżej mamy przed oczami jedyny odcinek B/C ale nie taki
diabeł straszny jak go malują.
 |
B/C |
Najpierw po skosie w górę, trawers w gładkiej
pionowej płycie – stopnie są ale jakoś daleko od siebie i 20 metrów przepaści - na
koniec kominkiem do góry. I po kłopocie. Ogłaszam koniec ferraty – można się
rozszpejować.
Ubieramy kurtki bo zaczyna coś kropić. Pochyłym zboczem
obchodzimy Torre Finestra i… zaczyna się stalówka! Mówię, że to krótki odcinek.
Rzeczywiście taki był ale w lekko wilgotnej skale i „długich krokach” Basi sprawiło
to trochę stresu i siniaków.
 |
Ledwo się tam zmieściłem |
Od tamtego momentu już bez trudności dochodzimy do
schroniska na kawkę i dalej do wyciągu kolejki wzdłuż szerokiego traktu
okrążającego grań Masare. Po 15 minutach dochodzimy do pomnika Christomannosa,
który odegrał dla tej części Dolomitów podobna rolę co Tytus Chałubiński dla
Zakopanego. Jak to wspomina Tkaczyk: „Sam pomnik bardzo realistyczny, ponadnaturalnej
wielkości orzeł, budzi raczej mieszane uczucia i nie jest ozdobą krajobrazu”.
Tym oto sposobem dochodzimy do kresu naszej dzisiejszej wędrówki, podczas której Marek bije kolejny rekord wysokości. Wszystko ładnie,
pięknie ale dzień wcześniej pogoda bardziej widokowa była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)