Słowenia - Jaskinia Postojna
Ten dzień zaczął się od zejścia… nie w dół szlakiem, tylko pod ziemię. Kierunek: Jaskinia Postojna – jedna z
największych atrakcji w całej Słowenii. Już sam początek zwiedzania to czysta
frajda: zamiast powolnego dreptania dostaje się bilet na podziemną kolejkę. Wyobraźcie
sobie wagoniki rodem z wesołego miasteczka, które nagle zamieniają się w
ekspres do innego świata. Pędzimy przez skalne tunele, wiatr we włosach, a
człowiek czuje się jak górnik po godzinach – tylko zamiast pyłu węglowego mamy
bajeczne formacje skalne. Sama jaskinia? WOW.
Komory jak hale sportowe, stalaktyty i stalagmity w najdziwniejszych kształtach,
a światło wydobywające kolory skał robi robotę. Zwiedziliśmy już kilka jaskiń w
życiu, ale serio – ta przebija wszystkie. Monumentalna, dobrze przygotowana do
zwiedzania, a jednocześnie wciąż tajemnicza. Jakby krasnoludy z „Władcy
Pierścieni” urządziły tu swój salon. Tych jaskiń w Słowenii jest naprawdę dużo,
ponad 10 tysięcy, a co roku odkrywane są kolejne. To jedna wielka krasowa
kraina (blisko 50% powierzchni Słowenii to kras). 
My wyszliśmy tylko z Postojnej, a byliśmy lekko oszołomieni. Spróbowaliśmy jeszcze lokalnego specjału do kawy – wielowarstwowego ciastka o nazwie Prekamurska Gibanica. Na szczęście darmowy autobus podwiózł nas pod coś równie spektakularnego – Predjamski Grad. I tu aż chce się powiedzieć: kto normalny buduje zamek w skale? A jednak, w średniowieczu komuś się to opłacało. Krótki rys: zamek ma korzenie jeszcze w XII wieku, ale największą sławę zyskał w czasach Erazma z Predjamy, lokalnego „Robin Hooda” z XV wieku, który robił psikusy Habsburgom i zasłynął tym, że potrafił miesiącami bronić się w zamku dzięki… tajnemu tunelowi do zaopatrzenia. Niestety, pewnego dnia dostał kulę armatnią prosto podczas wizyty w toalecie – i tak skończyła się legenda. Historia brutalna, ale zamek przetrwał i dziś wygląda, jakby reżyser filmów fantasy zostawił go tu po zdjęciach do filmu. Do środka nie wchodziliśmy – wystarczyło kilka zdjęć z zewnątrz, żeby wiedzieć, że to miejsce ma klimat.
W drodze powrotnej na naszą Soriską Planinę postanowiliśmy zaliczyć jeszcze jeden punkt: kościół św. Primusa i Felicjana w Jamniku. To jedno z tych miejsc, które zawsze wyskakują w Google Images, kiedy wpiszesz „Słowenia widoki”. Już sam dojazd to przygoda – wąska, kręta droga, zero barierek i przepaść tuż obok. Kierowca znowu musiał odpalić tryb „stalowe nerwy”, jak wtedy, gdy jechaliśmy busem pod Planinę Blato. Ale nagroda na górze? Obłęd. Kościółek stoi samotnie na wzgórzu, a wokół rozciągają się panoramy na Alpy Julijskie i Karawanki. Widok jak z pocztówki, a nawet lepszy, bo bez „fotoszopa”. Przynajmniej takie by były, gdyby nie były zasnute chmurami. Zachwycaliśmy się chwilę, a potem – klasyk – deszcz nas dogonił. Schowaliśmy się do auta i śmialiśmy się, że w Słowenii nawet pogoda ma wbudowany GPS i wie, gdzie nas znaleźć.
Ten dzień miał w sobie wszystko: przygody pod ziemią, średniowieczną legendę na skalnej półce, obłędne ciastko i widoki, które wbijają w ziemię. A wieczór, tradycyjnie, skończył się na campingu w górach i planowaniu eskapad na kolejne dni przy dosyć chłodnym powietrzu.
My wyszliśmy tylko z Postojnej, a byliśmy lekko oszołomieni. Spróbowaliśmy jeszcze lokalnego specjału do kawy – wielowarstwowego ciastka o nazwie Prekamurska Gibanica. Na szczęście darmowy autobus podwiózł nas pod coś równie spektakularnego – Predjamski Grad. I tu aż chce się powiedzieć: kto normalny buduje zamek w skale? A jednak, w średniowieczu komuś się to opłacało. Krótki rys: zamek ma korzenie jeszcze w XII wieku, ale największą sławę zyskał w czasach Erazma z Predjamy, lokalnego „Robin Hooda” z XV wieku, który robił psikusy Habsburgom i zasłynął tym, że potrafił miesiącami bronić się w zamku dzięki… tajnemu tunelowi do zaopatrzenia. Niestety, pewnego dnia dostał kulę armatnią prosto podczas wizyty w toalecie – i tak skończyła się legenda. Historia brutalna, ale zamek przetrwał i dziś wygląda, jakby reżyser filmów fantasy zostawił go tu po zdjęciach do filmu. Do środka nie wchodziliśmy – wystarczyło kilka zdjęć z zewnątrz, żeby wiedzieć, że to miejsce ma klimat.
W drodze powrotnej na naszą Soriską Planinę postanowiliśmy zaliczyć jeszcze jeden punkt: kościół św. Primusa i Felicjana w Jamniku. To jedno z tych miejsc, które zawsze wyskakują w Google Images, kiedy wpiszesz „Słowenia widoki”. Już sam dojazd to przygoda – wąska, kręta droga, zero barierek i przepaść tuż obok. Kierowca znowu musiał odpalić tryb „stalowe nerwy”, jak wtedy, gdy jechaliśmy busem pod Planinę Blato. Ale nagroda na górze? Obłęd. Kościółek stoi samotnie na wzgórzu, a wokół rozciągają się panoramy na Alpy Julijskie i Karawanki. Widok jak z pocztówki, a nawet lepszy, bo bez „fotoszopa”. Przynajmniej takie by były, gdyby nie były zasnute chmurami. Zachwycaliśmy się chwilę, a potem – klasyk – deszcz nas dogonił. Schowaliśmy się do auta i śmialiśmy się, że w Słowenii nawet pogoda ma wbudowany GPS i wie, gdzie nas znaleźć.
Ten dzień miał w sobie wszystko: przygody pod ziemią, średniowieczną legendę na skalnej półce, obłędne ciastko i widoki, które wbijają w ziemię. A wieczór, tradycyjnie, skończył się na campingu w górach i planowaniu eskapad na kolejne dni przy dosyć chłodnym powietrzu.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)