wtorek, 16 września 2025

Ja tu Postoj(ną) i Jamnika zobaczę

 

Słowenia - Jaskinia Postojna 

Ten dzień zaczął się od zejścia… nie w dół szlakiem, tylko pod ziemię. Kierunek: Jaskinia Postojna – jedna z największych atrakcji w całej Słowenii. Już sam początek zwiedzania to czysta frajda: zamiast powolnego dreptania dostaje się bilet na podziemną kolejkę. Wyobraźcie sobie wagoniki rodem z wesołego miasteczka, które nagle zamieniają się w ekspres do innego świata. Pędzimy przez skalne tunele, wiatr we włosach, a człowiek czuje się jak górnik po godzinach – tylko zamiast pyłu węglowego mamy bajeczne formacje skalne. Sama jaskinia? WOW. Komory jak hale sportowe, stalaktyty i stalagmity w najdziwniejszych kształtach, a światło wydobywające kolory skał robi robotę. Zwiedziliśmy już kilka jaskiń w życiu, ale serio – ta przebija wszystkie. Monumentalna, dobrze przygotowana do zwiedzania, a jednocześnie wciąż tajemnicza. Jakby krasnoludy z „Władcy Pierścieni” urządziły tu swój salon. Tych jaskiń w Słowenii jest naprawdę dużo, ponad 10 tysięcy, a co roku odkrywane są kolejne. To jedna wielka krasowa kraina (blisko 50% powierzchni Słowenii to kras).

















My wyszliśmy  tylko z Postojnej, a byliśmy lekko oszołomieni. Spróbowaliśmy jeszcze lokalnego specjału do kawy – wielowarstwowego ciastka o nazwie Prekamurska Gibanica.  Na szczęście darmowy autobus podwiózł nas pod coś równie spektakularnego – Predjamski Grad. I tu aż chce się powiedzieć: kto normalny buduje zamek w skale? A jednak, w średniowieczu komuś się to opłacało. Krótki rys: zamek ma korzenie jeszcze w XII wieku, ale największą sławę zyskał w czasach Erazma z Predjamy, lokalnego „Robin Hooda” z XV wieku, który robił psikusy Habsburgom i zasłynął tym, że potrafił miesiącami bronić się w zamku dzięki… tajnemu tunelowi do zaopatrzenia. Niestety, pewnego dnia dostał kulę armatnią prosto podczas wizyty w toalecie – i tak skończyła się legenda. Historia brutalna, ale zamek przetrwał i dziś wygląda, jakby reżyser filmów fantasy zostawił go tu po zdjęciach do filmu. Do środka nie wchodziliśmy – wystarczyło kilka zdjęć z zewnątrz, żeby wiedzieć, że to miejsce ma klimat.



W drodze powrotnej na naszą Soriską Planinę postanowiliśmy zaliczyć jeszcze jeden punkt: kościół św. Primusa i Felicjana w Jamniku. To jedno z tych miejsc, które zawsze wyskakują w Google Images, kiedy wpiszesz „Słowenia widoki”. Już sam dojazd to przygoda – wąska, kręta droga, zero barierek i przepaść tuż obok. Kierowca znowu musiał odpalić tryb „stalowe nerwy”, jak wtedy, gdy jechaliśmy busem pod Planinę Blato. Ale nagroda na górze? Obłęd. Kościółek stoi samotnie na wzgórzu, a wokół rozciągają się panoramy na Alpy Julijskie i Karawanki. Widok jak z pocztówki, a nawet lepszy, bo bez „fotoszopa”. Przynajmniej takie by były, gdyby nie były zasnute chmurami. Zachwycaliśmy się chwilę, a potem – klasyk – deszcz nas dogonił. Schowaliśmy się do auta i śmialiśmy się, że w Słowenii nawet pogoda ma wbudowany GPS i wie, gdzie nas znaleźć.












Ten dzień miał w sobie wszystko: przygody pod ziemią, średniowieczną legendę na skalnej półce, obłędne ciastko i widoki, które wbijają w ziemię. A wieczór, tradycyjnie, skończył się na campingu w górach i planowaniu eskapad na kolejne dni przy dosyć chłodnym powietrzu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)