wtorek, 30 września 2025

Dzień włoskiego Matajur – gdzie Bieszczady spotykają się z Alpami

 

Alpy Julijskie - Matajur
Po dwóch dniach city breaku (czytaj: włóczenia się po wąskich uliczkach, udawania znawców architektury i wciskania w siebie wszystkiego, co miało choć cień mozzarelli na sobie) nabraliśmy nowych sił. A jak człowiek naładuje baterie pizzą i kawą, to od razu ciągnie go z powrotem w góry. No bo ileż można patrzeć na morze, skoro tam w tle wciąż kuszą szczyty? Zostajemy jeszcze na włoskiej ziemi. Jedziemy przez równiny Wenecji Julijskiej – płasko jak stół, tylko gdzieś daleko majaczą zębate krawędzie Alp. Ale im bliżej granicy, tym więcej serpentyn i tym głośniej jęczy nasz dzielny S-Max, który udaje, że jest górskim potworem. Kilkaset metrów w pionie, niezliczona ilość zakrętów, kilka głębokich westchnień pasażerów i nagle – jesteśmy przy Rifugio Pelizzo. Schronisko otwarte, więc grzechem byłoby nie wpaść na kawę. A że była tak dobra, to wjechały dwie. W końcu góry bez kofeiny nie smakują tak samo. Zresztą, już samo picie espresso na tarasie z widokiem na Adriatyk to doświadczenie, które spokojnie mogłoby być sprzedawane jako luksusowe spa dla duszy. Człowiek zastanawia się, czy ta kawa rzeczywiście jest tak pyszna, czy po prostu powietrze przefiltrowały góry i podają ją tu z dodatkiem czystego zachwytu.







Naszym celem jest Matajur (1645 m n.p.m.) – góra wyjątkowa, trochę zapomniana, trochę nieoczywista, ale za to pełna historii i widoków, które wgniatają w ziemię. Na szczyt prowadzi kilka tras. Normalni ludzie biorą tę najkrótszą. My nie. My idziemy w las, żeby zrobić okrężną pętlę, bo najwyraźniej w DNA mamy zapisane:
„komplikuj sobie życie, będzie ciekawiej”. Najpierw cicho, pachnie igliwiem, tylko ścieżka prowadzi delikatnie w górę. Ale po kilkunastu minutach las zostaje za plecami i nagle – wow! – otwierają się przestrzenie jak w Bieszczadach. Rozległe połoniny, fale traw kołyszące się na wietrze, horyzont zdający się nie mieć końca. W głowie automatycznie odpala się playlista z „Hej, Bieszczady” – a nogi same niosą dalej. 








Idziemy spokojnie, tempo wycieczkowe, bo każdy zakręt ścieżki to nowa okazja do zachwytów. Gdy docieramy na grań, nagle – boom! – przed nami rozpościerają się najwyższe szczyty Alp Julijskich. To jest ten moment, kiedy nikt nie mówi, bo zwyczajnie szkoda marnować powietrze na słowa. Po drodze mijamy jeszcze Monte Glava – z jego wierzchołka widok na połoniny i doliny jest tak szeroki, że człowiek zaczyna się zastanawiać, ile pamięci ma jeszcze karta w aparacie.













Wreszcie docieramy na Matajur. Na szczycie stoi kościół Chrystusa Odkupiciela (Chiesa del Cristo Redentore). Prosty, kamienny, wybudowany na początku XX wieku jako symbol pokoju po I wojnie światowej. Niby niewielki, a jednak stoi dumnie na granicy dwóch państw, jakby pilnował, żeby nigdy więcej wojny nie podzieliły tych dolin i gór. Zachwyty? Niekończące się. Siedzimy tam prawie dwie godziny – bo po co schodzić, skoro pogoda sprzyja, czas nie goni, a widoków starczyłoby na trzy foldery reklamowe Słowenii i Włoch razem wziętych. Dron idzie w ruch kilkukrotnie – bo zdjęcia z poziomu 1645 m to jedno, ale z 200 metrów wyżej to już kosmos. To jeden z tych momentów, dla których człowiek pakuje plecak i rusza w góry.














Wracamy – znów drogą okrężną, bo jak komplikować, to konsekwentnie. Na ostatnim odcinku spotykamy Ciarę – starszą panią, która wygląda jak chodząca definicja południowej gościnności. Bez żadnych oporów zaczyna rozmowę, opowiada o swojej rodzinie, o życiu w tych górach i… zaprasza nas do swojego domu przy kolejnej wizycie. Takie spotkania są jak bonusy w grze – nieplanowane, a dają masę radości i poczucie, że góry to nie tylko widoki, ale też ludzie, którzy tu mieszkają. Aż żal opuszczać te okolice. Ale w planach powrót do Słowenii.











Wieczorem meldujemy się na kempingu w Bovcu – sercu outdoorowego raju. Wokół góry, rzeka Soča, wszędzie rowery, kajaki i plecaki. Już wiemy, że kolejny dzień znów przyniesie góry, przygody i… tak, jeszcze powrót do Włoch. Ale to już inna historia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)