piątek, 12 listopada 2021

Non cosi in fretta


Modły zostały wysłuchane. Standardowe poranne czynności rozpoczynamy od sprawdzenia pogody. Po wyjściu na taras naszym oczom ukazuje się w całej swej okazałości cel na dzisiejszy dzień - Monte Cofano. Jest to samotna góra wyrastająca wprost z morza na wysokość 659 m. Robiąc research przed wyjazdem wpisałem ją na listę punktów do zrobienia. Monte Cofano (czytaj Kofano), jak to Claudio miał w zwyczaju mnie poprawiać, znajduje się na terenie rezerwatu o tej samej nazwie. Znajduje się on pomiędzy Trapani i innym rezerwatem Zingaro. Jest majestatycznym parkiem krajobrazowym, który skupia na niewielkim obszarze niemal całą Sycylijską faunę i florę. Na obszarze rezerwatu prócz najwyższego szczytu  Monte Cofano, znajdują się rozległe mokradła, wieże obronne, stare urocze kapliczki, wysokie klify i liczne jaskinie. Rezerwat jest podzielony na cztery trasy, które chcieliśmy przejść wszystkie. Czy nam się to udało? Przeczytajcie sami.

Po porannych rozmowach przy śniadaniu z naszymi współtowarzyszami, szybko się pakujemy i wklepuję w gps namiary na parking, z którego będziemy startować na podbój tego słonecznego dnia. Po kilku minutach po krętych, wąskich uliczkach Custonaci ślad gps wprowadza nas na mega kamienisto - szutrową trasę. Tutaj mówię STOP, gdyż to raczej droga dla pojazdów 4x4, a nie dla naszej sportowej Corsy o zawrotnym silniku 1.2 Szybko lokalizuję inny parking i tam już bez problemu dojeżdżamy.  Rozpoczynamy swój trekking na szczyt. A idziemy właśnie jedną z czterech wspomnianych wcześniej tras Sentierro Scaletta.  Jest to szlak ciągnący się na długości 3,5 km, łącząc ze sobą przybrzeżną ścieżkę, z dostępem do ruin folwarku Baglio Cofano znajdującym się na wysokości 268 m n.p.m. Stanowi nieco bardziej wymagającą trasę niż Santiero del Mare. Wygodną ścieżką zdobywamy wysokość podziwiając widoki na zachodnie plaże Cofano i Monte Erice, na którym znajduje się, odwiedzone poprzedniego dnia, kamienne miasto Erice.











Po dojściu na "przełęcz" pomiędzy szczytem a strefą kamieniołomów skręcamy na bardziej wymagającą ścieżkę. Tutaj już przydają się ręce i podążamy za czerwonymi kropkami namalowanymi na ostrej jak pumeks skale. W tym miejscu już wchodzimy na szlak biegnący do szczytu. Nie ma nikogo oprócz nas. Co krok otwierają się szersze widoki na druga stronę, która oferuje nam coraz bardziej kłębiące się chmury i co za tym idzie myśli ku odwrocie. Stromą ścianą dochodzimy do momentu, w którym mamy do pokonania wysoki na około 10 metrów próg skalny, ubezpieczony w postaci lichej jakości zawieszonej drabinki. Po tym jak z niemałym trudem ją pokonałem Basieńka stwierdza, że jak dla niej starczy i zostanie u podstawy progu, a ja mogę sobie iść na szczyt.











Po obserwacji stwierdzam, że nie będę na siłę szedł ku szczytowi, który i tak jest w chmurach. Zadecydowałem, że wracam do ukochanej i razem okrążymy cały masyw trasą Sentiero del Mare. Jest to jedna z najpopularniejszych tras rezerwatu mająca 5,4 km długości i wijąca się tuż nad brzegiem morza między Custonaci a Castelluzzo. Trasa należy do łatwych i mało wymagających. Rozpoczyna się przy wschodnim wejściu do rezerwatu od strony Castelluzo. Pierwszym etapem szlaku jest plaża Boguto, na której co roku odbywa się procesja ku czci Madonny z Custonaci. W głębinach morza tuż przy jej brzegu znajduje się również piękna rafa koralowa. Dalsza część trasy prowadzi do Torre di San Giovanni będącej wieżą strażniczą znajdującą się na cyplu Cofano. Mijając okoliczne pagórki i skalne formacje natrafimy na niewielką kapliczkę Cappella del Crocifisso z 1700 roku. Wspinając się nieznacznie wzdłuż skręcającej nieco trasy, natrafimy na Grotę Krucyfiksu, w której odnaleziono niegdyś pozostałości po pierwszych mieszkańcach wyspy. Ale jak się później okazało po powrocie do szlaku i zejściu do tzw. cywilizacji szlak się gubi. Wg przewodnika droga jest zawiła, a że nie widzimy żadnej ścieżki postanawiamy wrócić tą samą drogą do samochodu i udać się na jedną z "dzikich plaż" jak to śpiewała nasza Irena Santor. To w nas kocham, że potrafimy bez problemu zmienić decyzję ot tak.  W czasie powrotu jak i całego podejścia słyszymy w krzakach jak przemykają żywe stworzenia. Kilka razy udało się złapać te zwinne jaszczury wygrzewające się na rozgrzanych kamieniach. Po powrocie do auta zamierzamy wrócić do mieszkania dosłownie na chwilę,na szybkie przepakowanie.












Ale jak mówią Włosi: non cosi in fretta. Po drodze mamy kolejną atrakcję turystyczną. Grotta Mangiapane leży na uboczu miasteczka Custonaci. Jest to na skalę światową połączenie natury i kultury. Finalnie wstęp jest darmowy,ale pan na wejściu głosi, że po zwiedzeniu - "ofiara co łaska". Grotta swoją nazwę zawdzięcza mieszkającej tu od 1819 roku rodzinie. Jednak według historyków jaskinia była zamieszkana już od czasów prehistorycznych. Obecnie mieści się tu muzeum na otwartym powietrzu. Wchodząc w główną "uliczkę" wioski można mieć wrażenie, że mieszkańcy opuścili to miejsce pięć minut przed nami. Z lewej strony domek, z prawej strony domek. Owe budowle nie mają więcej niż 20 m. W tej chwili każda izba poświęcona jest innemu rzemiosłu. Stumetrową aleję wieńczy coś na kształt kaplicy, która oznaczała boską ochronę na wypadek zawalenia się jaskini.










Kończymy szybkie zwiedzanie i udajemy się na wcześniej wspomniane przepakowanie i zabranie ekwipunku na kąpiele morskie w ciepłych wodach Morza Tyreńskiego. Wg " wujka google" jest to jedna z piękniejszych plaż piaszczystych w okolicach Trapani. Ale najpierw zaglądamy po drodze do miejsca, które Basieńka chciała zobaczyć. Saliny znajdujące się na terenie gmin Trapani i Paceco stanowią tradycyjny obszar pozyskiwania soli z wody morskiej poprzez jej naturalne odparowywanie. Zajmują powierzchnię blisko 1000 hektarów. Tylko w ich części prowadzona jest dalej działalność produkcyjna. Wiele zbiorników zostało oddanych naturze i stanowi obecnie siedlisko rozmaitych gatunków ptactwa. Z tego względu saliny od 1995 roku są wpisane na listę rezerwatów przyrody. W krajobrazie tego płaskiego terenu odznaczają się sylwetki starych wiatraków, które mogły pełnić podwójną funkcję – albo służyły do mielenia soli, albo przepompowywania wody między zbiornikami. Robimy tam kilka zdjęć, wspinamy się na szczyt hałdy soli i ruszamy dalej w celu łapania słońca i plażowania.






Kiedy dojeżdżamy na miejsce wszyscy jakby w pośpiechu uciekają. Zastanawiamy się, co to oznacza? Pisząc te zdania w głośnikach leci piosenka Varius Manx "Wszystko się może zdarzyć". No i cytując klasyka: "Jasne …., że wszystko się może zdarzyć, tak jak teraz". W przeciągu paru chwil chmury nadciągnęły, wiatr się wzmógł i już wiedzieliśmy, że nici z kąpieli i plażowania. Pozostało nam zrobienie paru zdjęć z plaży pustej od parawanów i ogólnie ludzi. Tylko jeden osobnik, gdzieś w oddali oddawał się swojemu hobby - kitesurfingu.








Jest już późne popołudnie i myślimy co jeszcze wyciągnąć z tego pięknego, intensywnego dnia. Patrzę na mapę, patrzę na listę atrakcji i stwierdzamy, że jedziemy, jak to określiłem, do sycylijskiego Władysławowa czyli San Vito Lo Capo na kolację, mając nadzieję, że restauracje będą już otwarte. Bo wiadomo, że we Włoszech "tutto in tempo utile", co znaczy wszystko w swoim czasie. Jednak zanim tam dojedziemy, drogowskazy przy głównej drodze pokazują kierunek na Spaggia Baia Santa Margarita. Szybkim manewrem, nie patrząc w lusterka - jak to przystało na prawdziwego sycylijskiego kierowcę, przecinam główną drogę i po chwili stoimy na prawie pustym parkingu. Tylko kilka kamperów zajmuje swoje miejsca. A miejsce na taki nocleg jest przednie. Przy delikatnie niosącej się włoskiej melodii z samochodowych głośników, zachwycamy się otaczającą nas przyrodą. Po prawej groźne zachmurzone wzgórza Rezerwatu Zingaro wyglądające jakby za chwilę miały zesłać na ziemię hektolitry wody, po lewej piękny błękit i powili zachodzące słońce za Monte Cofano.  Mamy nadzieję, że z chwilą połączenia się z taflą morza będziemy mogli obserwować to piękne zjawisko. Niestety się to nie dzieje. Gdybyśmy byli tam w innych miesiącach - niekoniecznie jesiennych, na pewno udałoby się uwiecznić to na zdjęciach. Mimo to warto czekać na zachód. Po kilku dziesięciu minutach światło zrobiło swoją robotę.












Po całej tej sesji zachodzącego słońca jedziemy zdobywać Władysławowo. Nie zatrzymują nas nawet chwilowe problemy z parkowaniem. Po pewnym czasie parkujemy, zasiadamy na wygodnych krzesłach, w towarzystwie pysznej kawy czekamy na swoje porcje ośmiornicy (octopusa) i sycylijskiej pasty - carbonarry. Obserwujemy także niepokojące informacje z miejscowej telewizji i internetu o powodziach na wschodzie wyspy i ewentualnych zamknięciach lotniska w Katanii. Czyli przygód ciąg dalszy.


WIĘCEJ ZDJĘĆ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)