Po wczorajszej rozgrzewce trzeba się powoli rozpędzać. Na ten dzień przewidzieliśmy dziewiczy dla nas wszystkich szlak. Samochód zostawiamy na parkingu u wylotu Doliny Białej Wody i oczekujemy na autobus, który zawiezie nas do Tatrzańskiej Jaworzyny. Jeszcze na parkingu okazuje się, że niskie lekkie buty zostały w miejscu noclegu, więc trzeba się będzie pomęczyć w zimowych Meindlach. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, że duża część szlaku prowadzącego przed Dolinę Zadnich Koperszadów, którą będziemy wędrować, jest przystosowana dla osób niepełnosprawnych, więc ciężary lądują w plecaku a na nogi zakładam sandały. Pozostała część ekipy kopiuje mój pomysł. Po 5 minutowym opóźnieniu startujemy niebiesko-zielonym szlakiem.
Pierwsze kilkadziesiąt minut przemierzamy asfaltem. Dochodząc do Polany pod Muraniem ukazują się pierwsze rozleglejsze widoki. Oczywiście widać z nich skaliste zbocza Murania oraz panorama na zachmurzone szczyty rejonu Lodowego i spółki.
Sandały w dalszym ciągu na stopach - wykorzystam je ile się da. Łagodnie wznoszący się szlak nam pasuje. Mijamy takim terenem skalną Bramkę, Koperszadzki Potok i drewniane niedźwiadki przy których 2/3 ekipy zmienia ogumienie. Ja twardo cisnę dalej „na softach”.
W wybornych humorach dochodzimy do Przełęczy pod Kopą, na której okazuje się, że nabawiłem się odcisku. Tam odpoczywamy dłuższą chwilę, robimy foty i takie tam. Przychodzi też czas na ciężkie buty. Basia zachwycona szlakiem i widokami.
parcie na szkło |
W kilkadziesiąt minut dochodzimy do Białych Stawów Kieżmarskich. Ostatnim czasem stałem się wielkim fanem Formuły 1 i Maxa Verstappena do tego stopnia, że Marek zaczął do mnie zwracać się per Max. A zaczęło się to od tego, że zakupiłem czapkę w stylu Maxa (jak określiła to Basia). Gdy na tym postoju zostawiłem na ławach czapkę Marek krzyknął: Max!!! Od razu wiedziałem, że chodzi o czapkę.
Po tych śmiechach koncentracja spadła do tego stopnia, że przeoczyliśmy rozejście i zamiast iść w stronę schroniska i zimnego piwa, zaczęliśmy schodzić niebieskim. Coś mi nie pasowało, że za bardzo odchodzimy od grani Koziej Turni. Czekało nas ponadplanowe 10 minutowe podejście. I nawet Basia nie rzuciła w moją stronę żadnej błyskawicy. Przy schronisku mega kolejka do bufetu - trzeba swoje odstać. Półgodzinna przerwa dobrze nam zrobiła.
Schodząc już na parking byliśmy świadkami nieprzyjemnej sytuacji. Mijaliśmy chyba nieprzytomnego turystę, którym już się zajmowano. Po upewnieniu się, że nasza pomoc nie jest potrzebna schodzimy do samochodu. Wieczorem doczytaliśmy, że turysta ów miał ostry atak nudności - cokolwiek to znaczy. Na koniec robimy fotę na naszej polanie - chyba trzeba będzie pobierać opłaty.
Odpoczywamy, nawadniamy się i zasłużony sen aż do rana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)