sobota, 24 lipca 2021

Koprowy po raz kolejny - nie tym razem


Tatry - Wielki Hińczowy Staw 1948 m.n.p.m.

Dzień ten opisuje z wielką pasją Marek vel "Makak". Plan na trzeci dzień był prosty – odczarować „klątwę” Koprowego Wierchu. No jakoś nie mamy szczęścia do tego szczytu i tych mitycznych widoków rozpościerających się z góry. Każdy z nas co najmniej kilkakrotnie próbował wcześniej tego szczęścia. Pierwsza próba podjęta z Kovikiem i Wojtkiem w 2010 zakończyła się wycofem spod Hińczowego Stawu – silny wiatr, chłód i padający deszcz odłożył nasze plany zdobycia szczytu na nieokreślony czas. Wracamy tam rok później z Kovikiem, "Melesem" i jego dziewczyną i też pogoda nie dopisała. Co prawda szczyt zdobyliśmy, ale „mleko się rozlało” i widoków nie było żadnych. Wejście do odhaczenia -  będzie powód, żeby wrócić. Kolejna próba ma miejsce w 2016r. Dwójkowy zespół w składzie Barbórka & Kovik zakończył atak szczytowy w 3 obozie – Wielki Hińczowy Staw znów okazał się punktem kulminacyjnym z powodu nisko wiszących chmur. Wrrrr. No nic teraz jak nic się uda! A mieliśmy powody by tak sądzić – prognozy były bardzo optymistyczne, gdyż praktycznie cały dzień miał być bezchmurny, jedynie po 17 miało pojawić się „some clouds”. I faktycznie, gdy się budzimy widzimy jedynie błękitne niebo – super! Szybkie śniadanko, pakowanko i jesteśmy gotowi do opuszczenia kwatery. „Czy aby na pewno?” – zapytałby Hubert Urbański w słynnym teleturnieju zapraszając na reklamy.  Odpowiedź na to pytanie uzyskamy za parę godzin.

Przed godziną 8 stawiamy się na parkingu pod Popradzkim Stawem. W porównaniu z ubiegłoroczną wycieczką na Rysy tym razem parking jest praktycznie pusty – stajemy już na wysokości stacji elektriczki w porównaniu z 1km dalej w ubiegłym roku. Parkingowy zdziera z nas 10 euro, tutaj też podrożała możliwość postoju. Na start zakładamy sandały, które po wczorajszej wycieczce chyba na stałe zagoszczą w naszym górskim ekwipunku. Przynajmniej na asfaltowej drodze stopy trochę odpoczną. Trasę do schroniska pokonujemy spokojnym tempem, idzie się w porządku zbytnio się nie męcząc.


Gdy kończy się asfalt zmieniamy obuwie, sandały lądują w plecaku, a na nogi wskakują wygodne buty. Ruszamy w górę wygodną ścieżką co chwilę mijając się z innymi turystami – spora ich część skręci zaraz w kierunku Rysów. Tak też się dzieje na rozejściu, jednak mimo wszystko spodziewaliśmy się, że na kontynuację wycieczki niebieskim szlakiem zdecyduje się mniejsza ilość turystów. Kawałek za rozejściem szlaków napotykamy na jeden z charakterystycznych fragmentów tej trasy, gdy musimy przekroczyć górski potok. Pamiętam że w 2010r przy mocniejszym podmuchu wiatru i wyższym poziomie wody spowodowanym deszczem, przekraczając ten potok czułem się dosyć niepewnie, a adrenalina dała o sobie znać. Ale to było kilkadziesiąt kilogramów temu, to pewnie dlatego. Dalsza trasa jest dosyć podobna, co chwilę docieramy do kolejnego progu który musimy pokonać zakosami. Zmęczenie nóg daje o sobie znać. W międzyczasie zaczyna zmieniać się pogoda.










Gdy już pokonujemy ostatni próg skalny i znajdujemy się mniej więcej na poziomie Wielkiego Hińczowego Stawu zaczyna mocniej wiać, słońce chowa się gdzieś za chmurami, które przykrywają okoliczne szczyty. Wrrrrrr, znowu to samo… Taki krajobraz krok po kroku odbiera motywację do dalszej wędrówki na szczyt. Zatrzymując się nad stawem odczuwamy zmianę temperatury i ubieramy co mamy.

"Niestety, to niepoprawna odpowiedź” - odpowiedziałby Hubert po przerwie reklamowej. No właśnie, tu jest pies pogrzebany, gdyż w plecaku mamy tylko kurtki. Softshell każdy z nas zostawił na kwaterze, żeby zredukować wagę plecaka obciążonego dodatkowo butami. Na ten „genialny” pomysł wpadł Kovik, ale my nie protestowaliśmy i zrobiliśmy to samo. Amatorzy! No nic, zakładamy to co mamy, kurtka musi wystarczyć, a spodnie zmieniamy na długie. Posilamy się, uzupełniamy płyny, obowiązkowa sesja zdjęciowa i czas podjąć decyzję co dalej. Idziemy dalej czy schodzimy? Czekamy na poprawę warunków? Chmury co chwilę zmieniają położenie, raz przesłaniają wszystko, by za chwilę odsłonić kawałek niebieskiego nieba.






W międzyczasie pojawia się pomysł, że ja i Kovik pójdziemy na szczyt, a Barbórka poczeka nad stawem/zacznie powoli schodzić w zależności od warunków. Jednak perspektywa braku widoków – kolejny raz – pomaga nam podjąć decyzję o wspólnym odwrocie w pełnym składzie. Góra nie ucieknie – najwyżej wrócimy tu czwarty czy piąty raz. Schodzimy równym tempem w kierunku schroniska po drodze kolejny raz mijając znany nam potok – w tę stronę przekracza się go przyjemniej. W schronisku zamawiamy kofolę (cudem zdążyliśmy przed kolejką, która chwile później utworzyła się z kilkudziesięciu dzieci z wycieczki), zmieniamy buty i spokojnym tempem wracamy asfaltem na parking. Jutro czeka nas odpoczynek i moczenie nóg w ciepłej wodzie. A Koprowy na nas poczeka.








Tak wyglądały nasze próby z Koprowym


2 komentarze:

  1. Może to znak, że trzeba podejść do tego szczytu trochę inaczej, czyli przez Dolinę Koprową? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie! Szkoda, że nie udało się wejść. To znak, że trzeba tam wrócić :)

    OdpowiedzUsuń

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)