środa, 28 lipca 2021

Mała Wysoka nie taka mała!

  Tatry - Mała Wysoka 2429 m.n.p.m.

Na dłuższym wyjeździe zawsze musi być jakaś kulminacja, tzw. cremedelacrema, czy polski odpowiednik wisienki na torcie. W naszym przypadku, a najbardziej Basi, oznacza to wejście na Małą Wysoką. Cel ustalony w ubiegłym roku, więc przystępujemy do jego realizacji. Pogodowo ma być sztos! Ruszamy samochodem do Tatrzańskiej Polanki, skąd planujemy rozpocząć naszą wędrówką. W pierwszej części naszego szlaku nastawiamy się na nawierzchnię bitumiczną, decydując się na znaną technikę poruszania się, tzw. asfalting. Jednak ku naszemu miłemu zaskoczeniu pojawia się na horyzoncie nowa opcja przemieszczania się – Basia oznajmia, że Pan, z którym negocjowała opłatę parkingową proponuje pokonanie drogi do Śląskiego Domu pięknym, czystym ekobusikiem. Oczywiście za opłatą, ale gdy zaoszczędzone euraski na koncie, to nie ma się nad czym zastanawiać. Tym bardziej, że pokonywaliśmy tę trasę w ubiegłym roku i znamy jej uroki.

W ten sposób parę minut po 8 rano meldujemy się przy Śląskim Domu. Zapowiada się więc idealny komfort czasowy. Droga do Ogrodów Wielickich jest wyjątkowo przyjemna. W ubiegłym roku zachwycaliśmy się kwiecistymi obrazami w towarzystwie masywnego Gerlacha. W tym roku, dzięki doskonałej pogodzie, jest jeszcze ładniej - skały w tym otoczeniu tworzą wyjątkowy pejzaż.











Po pokonaniu progu doliny, wchodzimy do krainy magii, ale też i większego nachylenia i powolnej wspinaczki. Dochodzimy do Długiego Stawu, który trzyma w swoim uścisku pozostałość po długiej zimie – małą lodową ścianę – wygląda to obłędnie.







Po krótkim posiłku wchodzimy coraz wyżej zbliżając się do Polskiego Grzebienia. Jeszcze tylko krótki nieprzyjemny fragment z piargami, kilka łańcuchów i stajemy na przełęczy.









Rzucamy wydumane WoW, bo z jednej strony Dolina Wielicka, z drugiej Świstowa, która jest górną częścią Doliny Białej Wody. Zapas czasu spory, kontemplujemy, konsumujemy i focimy bez końca. 













Robercik oczywiście rzuca plecak i bez chwili wahania znika z przełęczy i pędzi na rekonesans w stronę Wielickiego Szczytu, co nie ukrywam sprawia mi to ogromną frajdę.







Po godzinie ruszamy w kierunku naszego celu. Początkowo jest dosyć intensywnie, bo trzeba robić większe kroki, zdobyć kilka komuników. Basia trochę się łamie (nie lubi ta moja frela stawiać dużych kroków), ale jej muszkieterowie nie pozwolą na rezygnację – o nie! Zachęcona i mamiona przez nas opowieściami o obłędnych widokach dzielnie stawia kolejne kroki. Ostatni fragment wspinaczki nie należy do najprzyjemniejszych – piargi i osuwające się kamienie – no cóż wiadomo, że w dół będzie gorzej.






W dobrym czasie meldujemy się jednak na szczycie, który przez długi czas dzielimy tylko z kilkoma osobami. Widoki 360 stopni, rozległe. Widać większość szczytów, na które udało nam się wejść w ostatnich latach. Jest bosko. Pogoda naprawdę epicka, jak to mówi „warszafka”. W towarzystwie wysokich szczytów i rozległych panoram na każdą stronę spędzamy dobrą godzinę. Super, że możemy tak posiedzieć w dobrych warunkach, bez zmartwień o pogodę.












Z wielkim żalem opuszczamy wierzchołek i rozpoczynamy mozolne zejście w kierunku przełęczy. Tan krótki odpoczynek, nawodnienie. Jeszcze tylko część łańcuchowo – klamrowa i tempo zejścia z znacząco przyspiesza. W dolinie nie ma nikogo, jesteśmy sami. No prawie – bo śledzą nas kamziki (przewrotnie zwane przez Basię kamratami) i świstaki. Zachowujemy się bardzo cicho, szanując ich gościnność i otwartość na ludzkie ślady. Mijamy naprawdę duże stadko kozic.


W dobrych nastrojach zbliżamy się do Śląskiego Domu, a ostatnie metry to nawet w podskokach – okazuje się, że busiki w dół jeszcze kursują – cóż, trochę euraskówsię wyda, ale w nagrodę tona radości i kilogramy zadowolenia – a to przecież bezcenne!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)