Tatry - Skrajne Solisko 2117 m.n.p.m.
Na start tym razem postanowiliśmy zaserwować sobie krótką i mało uciążliwą trasę. Po pobudce o 4 rano i porannej kawie ruszamy w stronę Tatr. Po trzech godzinach z groszem stajemy na parkingu nad Szczyrbskim Plesem i zbieramy się do wyjścia na Skrajne Solisko. Prognozy nie były zbyt optymistyczne na ten dzień i trochę się sprawdzają. Niebo zasnute w całości jest chmurami, z których może lunąć deszcz. Okrążamy jezioro z prawej strony, by po chwili zacząć nabierać wysokości na niebieskim szlaku.
Po pewnym czasie będąc już na
otwartej przestrzeni, zaczyna lekko siąpić deszcz. Ściągamy bluzy i zakładamy
kurtki. Widać górną stację kolejki krzesełkowej - wydaje się być blisko. Byle
tylko dojść do Chaty pod Soliskiem i napić się rozgrzewającej górskiej herbaty.
Udało się ale stwierdzam, że z każdym rokiem jestem coraz bardziej zdziadziały. Najchętniej zakończyłbym ten dzień na wizycie w schronisku. Po godzinie przestało padać i postanawiamy ( w sumie to Basia postanawia), że idziemy na szczyt. Pierwszy dzień i odpuszczać toć to hańba. I nie odpuściliśmy. Idziemy emeryckim tempem w stronę szczytu. Daleko nie jest, ale lenistwo robi swoje. W planie na ten dzień był jeszcze bonus w postaci Młynickiego Soliska, ale perspektywa wejścia bez widoków odkłada pomysł na przyszłe "następnym razem".
Dochodzimy na szczyt. Ludzi sporo, ktoś gra na harmonijce ustnej. Trzeba odczekać w kolejce do zdjęcia szczytowego pod krzyżem. Warunki pogodowe podobne jak w przypadku pierwszego naszego szczytowania w 2014 roku. Po 10 minutach na szczycie schodzimy do chaty na kufel kofoli i kawę.
Coś mi się wydaje, że ten wyjazd będzie stał pod znakiem "slow&easy". Dziesięciominutowa drzemka trochę pomogła. Czas wracać do samochodu. Idziemy prawie tak samo jak podejście. Dopada nas lekka głupawka.
Przed skocznią narciarską odbijamy na trasę narciarską i stromym skrótem schodzimy do cywilizacji.
Jeszcze tylko kilkuminutowy spacer do samochodu i sruuu do Nowej Leśnej na nocleg. Tam po kąpielach, kolacjach i nawodnieniu się sen przychodzi szybko.
Udało się ale stwierdzam, że z każdym rokiem jestem coraz bardziej zdziadziały. Najchętniej zakończyłbym ten dzień na wizycie w schronisku. Po godzinie przestało padać i postanawiamy ( w sumie to Basia postanawia), że idziemy na szczyt. Pierwszy dzień i odpuszczać toć to hańba. I nie odpuściliśmy. Idziemy emeryckim tempem w stronę szczytu. Daleko nie jest, ale lenistwo robi swoje. W planie na ten dzień był jeszcze bonus w postaci Młynickiego Soliska, ale perspektywa wejścia bez widoków odkłada pomysł na przyszłe "następnym razem".
Dochodzimy na szczyt. Ludzi sporo, ktoś gra na harmonijce ustnej. Trzeba odczekać w kolejce do zdjęcia szczytowego pod krzyżem. Warunki pogodowe podobne jak w przypadku pierwszego naszego szczytowania w 2014 roku. Po 10 minutach na szczycie schodzimy do chaty na kufel kofoli i kawę.
Coś mi się wydaje, że ten wyjazd będzie stał pod znakiem "slow&easy". Dziesięciominutowa drzemka trochę pomogła. Czas wracać do samochodu. Idziemy prawie tak samo jak podejście. Dopada nas lekka głupawka.
Przed skocznią narciarską odbijamy na trasę narciarską i stromym skrótem schodzimy do cywilizacji.
Jeszcze tylko kilkuminutowy spacer do samochodu i sruuu do Nowej Leśnej na nocleg. Tam po kąpielach, kolacjach i nawodnieniu się sen przychodzi szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)