Tatry - Łomnica
Drugiego dnia wstajemy po kilku godzinach snu wyspani i
zrelaksowani. Obserwacja nieba - jest bezchmurnie. Rozstawiamy się z naszym
camperowym bufetem na wielkim parkingu w Tatrzańskiej Łomnicy i wsuwamy w
siebie obfite śniadanie. W międzyczasie podchodzi do nas dwójka turystów z
Polski i pytają co można tutaj robić i gdzie pójść, bo oni dawno w górach nie
byli. W takim razie polecamy im spacer na Rakuską Czubę i podpowiadamy, że
jeśli chcą mogą sobie skrócić co nieco trasę wjeżdżając wyciągiem nad Łomnickie
Jezioro. Tzw co nieco w naszym wypadku to dość duże ułatwienie, pamiętając
podejście sprzed trzech lat ile ono wtedy czasu nam zajęło. Dlatego korzystamy
z tych ułatwień bez skrupułów, tak samo konsekwentnie dwuosobową kanapą wjeżdżamy
na Łomnicką Przełęcz. Koszt 33 Euro w obie strony to nie jest zbyt duży
wydatek, dzięki któremu mamy spokojną głowę i zaoszczędzone siły na powrót do
Krakowa.
O 9.30 robimy już fotki na Łomickiej Przełęczy. A widoki są
naprawdę oszałamiające. Widać z niej ostrą grań Pośredniej Grani, ziemniaczany
szczyt Sławkowskiego, Czerwoną Ławkę czy też Mały Lodowy Szczyt. Obserwując
grań którą mamy do pokonania stwierdzamy, że tego dnia się nie zgubimy.
Wystarczy iść za jedną z kilku grup, które ruszyły przed nami.
Szlakiem z przełęczy w dziesięć minut możemy dojść na Łomnicką Basztę, ale ten szczyt zostawiamy sobie na deser. Po króciutkiej przerwie ruszamy w stronę szczytu. Znalezienie wydeptanej ścieżki nie stanowi problemu, jednak szybko uświadamiamy sobie, że jest ich więcej niż jedna. Ciężko jest stwierdzić, która jest tą główną, jednak wydaje się, że póki puszcza i idziemy w górę to jest ok. Kilka grup przed nami obiera różne warianty podejścia. Inni idą ściśle granią, drudzy jakby bezpośrednio z przełęczy trawersują dołem. My wybieramy ten pośredni wariant. Teren pod nogami jest skalno-trawiasty a w górnym odcinku zamienia się na skalny. Optymalna trasa jest dość wyraźna i nie sposób jest ją zgubić. Wiedząc, że do ściany z łańcuchami musimy dojść obierając kierunek na charakterystyczną skośną rysę, pokonując trawers skośnych gładkich płyt o nieco jaśniejszym kolorze, bez problemu tam docieramy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy spotkaliśmy tych dwóch zielonych turystów z parkingu, którym polecaliśmy wejście na Rakuską Czubę a oni znaleźli się pod ścianą z łańcuchami na Łomnicę. Stwierdzili, że wszyscy tam idą to i oni mogą. Jak się później okazało zawrócili z tego miejsca bo: "to już dla nas zbyt dużo" - tak stwierdzili na parkingu, kiedy spotkaliśmy ich po raz trzeci.
Po krótkim złapaniu oddechu zaczynamy używać górnych kończyn. Taki teren sprawia mi kupę radości. Od tego momentu łańcuchy prowadzą na sam szczyt, więc jak po sznurku docieramy do magicznego tarasu. Jednakże po drodze nie ma czasu na chwilę dekoncentracji. Każdy odcinek łańcucha, każdą kotwę trzeba dokładnie sprawdzić. Niektóre są w naprawdę kiepskim stanie.
Stoimy w krótkiej kolejce do zdjęć na tarasie. Robimy sobie nawzajem foty, cieszymy się jak dzieci bo to jednak mimo iż łatwy orientacyjnie, to honorny szczyt. Łomnica bowiem jest drugim co do wysokości tatrzańskim szczytem i należy do grona piętnastu szczytów tatrzańskich należących do szczytów Wielkiej Korony Tatr. Jest to już mój 6 szczyt z tej listy. Jednakże ich nie kolekcjonuje. Po prostu przydarzy się okazja to idę. Otacza nas parę innych potężnych szczytów, z których wiele przekracza granicę 2500 metrów. Bez problemu rozpoznaję między innymi Durny Szczyt, Lodowy Szczyt, Kieżmarski Szczyt, Gerlach czy inne szczyty, które czekają na okazję do odwiedzenia ich.
Po ok. godzinie postanawiamy ruszać w drogę powrotną. Po pierwszym fragmencie łańcuchów już wiemy, że to nie będzie szybkie zejście. Gdy stajemy przed drugim ciągiem łańcuchów mówię do Marka: "Popatrz, jak wyraźna jest stąd ta droga zejściowa. Nie idzie się zgubić." No i powiedziałem to zawczasu. Stop! Zgubienie to w sumie zbyt mocne słowo, ale z poziomu turysty te kilka ścieżek co widzieliśmy z góry, już nie były takie oczywiste. W jednym miejscu zapędziliśmy się w dość kiepskie miejsce, z którego było ciężko zawrócić i przyklejeni czterema kończynami udało nam się bezpiecznie przejść tą czterometrową półkę. Za drugim razem już wróciliśmy do bardziej optymalnego wariantu. Będąc już na przełęczy nie chciało nam się iść w tłumie na Basztę, więc wygrzewamy się na słońcu i łapiemy wzrokiem te wspaniałe widoki.
Już na wysokości Łomnickiego Stawu wlewamy w siebie duże ilości… czarnego słowackiego złota. Jesteśmy szczęśliwi, że wszystko udało się po naszej myśli. I w perspektywie tych dwóch dni dobrą decyzję podjęliśmy o przesunięciu wejścia na "Królową Tatr" na kolejny dzień.
Marku czekam na następną męską wyprawę. Już wiem, że w weekend "bożociałowy" ma być dobra pogoda….
Szlakiem z przełęczy w dziesięć minut możemy dojść na Łomnicką Basztę, ale ten szczyt zostawiamy sobie na deser. Po króciutkiej przerwie ruszamy w stronę szczytu. Znalezienie wydeptanej ścieżki nie stanowi problemu, jednak szybko uświadamiamy sobie, że jest ich więcej niż jedna. Ciężko jest stwierdzić, która jest tą główną, jednak wydaje się, że póki puszcza i idziemy w górę to jest ok. Kilka grup przed nami obiera różne warianty podejścia. Inni idą ściśle granią, drudzy jakby bezpośrednio z przełęczy trawersują dołem. My wybieramy ten pośredni wariant. Teren pod nogami jest skalno-trawiasty a w górnym odcinku zamienia się na skalny. Optymalna trasa jest dość wyraźna i nie sposób jest ją zgubić. Wiedząc, że do ściany z łańcuchami musimy dojść obierając kierunek na charakterystyczną skośną rysę, pokonując trawers skośnych gładkich płyt o nieco jaśniejszym kolorze, bez problemu tam docieramy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy spotkaliśmy tych dwóch zielonych turystów z parkingu, którym polecaliśmy wejście na Rakuską Czubę a oni znaleźli się pod ścianą z łańcuchami na Łomnicę. Stwierdzili, że wszyscy tam idą to i oni mogą. Jak się później okazało zawrócili z tego miejsca bo: "to już dla nas zbyt dużo" - tak stwierdzili na parkingu, kiedy spotkaliśmy ich po raz trzeci.
Po krótkim złapaniu oddechu zaczynamy używać górnych kończyn. Taki teren sprawia mi kupę radości. Od tego momentu łańcuchy prowadzą na sam szczyt, więc jak po sznurku docieramy do magicznego tarasu. Jednakże po drodze nie ma czasu na chwilę dekoncentracji. Każdy odcinek łańcucha, każdą kotwę trzeba dokładnie sprawdzić. Niektóre są w naprawdę kiepskim stanie.
Stoimy w krótkiej kolejce do zdjęć na tarasie. Robimy sobie nawzajem foty, cieszymy się jak dzieci bo to jednak mimo iż łatwy orientacyjnie, to honorny szczyt. Łomnica bowiem jest drugim co do wysokości tatrzańskim szczytem i należy do grona piętnastu szczytów tatrzańskich należących do szczytów Wielkiej Korony Tatr. Jest to już mój 6 szczyt z tej listy. Jednakże ich nie kolekcjonuje. Po prostu przydarzy się okazja to idę. Otacza nas parę innych potężnych szczytów, z których wiele przekracza granicę 2500 metrów. Bez problemu rozpoznaję między innymi Durny Szczyt, Lodowy Szczyt, Kieżmarski Szczyt, Gerlach czy inne szczyty, które czekają na okazję do odwiedzenia ich.
Po ok. godzinie postanawiamy ruszać w drogę powrotną. Po pierwszym fragmencie łańcuchów już wiemy, że to nie będzie szybkie zejście. Gdy stajemy przed drugim ciągiem łańcuchów mówię do Marka: "Popatrz, jak wyraźna jest stąd ta droga zejściowa. Nie idzie się zgubić." No i powiedziałem to zawczasu. Stop! Zgubienie to w sumie zbyt mocne słowo, ale z poziomu turysty te kilka ścieżek co widzieliśmy z góry, już nie były takie oczywiste. W jednym miejscu zapędziliśmy się w dość kiepskie miejsce, z którego było ciężko zawrócić i przyklejeni czterema kończynami udało nam się bezpiecznie przejść tą czterometrową półkę. Za drugim razem już wróciliśmy do bardziej optymalnego wariantu. Będąc już na przełęczy nie chciało nam się iść w tłumie na Basztę, więc wygrzewamy się na słońcu i łapiemy wzrokiem te wspaniałe widoki.
Już na wysokości Łomnickiego Stawu wlewamy w siebie duże ilości… czarnego słowackiego złota. Jesteśmy szczęśliwi, że wszystko udało się po naszej myśli. I w perspektywie tych dwóch dni dobrą decyzję podjęliśmy o przesunięciu wejścia na "Królową Tatr" na kolejny dzień.
Marku czekam na następną męską wyprawę. Już wiem, że w weekend "bożociałowy" ma być dobra pogoda….
Graty za Łomnicę :)
OdpowiedzUsuńDo tej pory trzy razy schodziłem tymi łańcuchami z Łomnicy i też mi się wydaje, że nie można się tam zgubić, a samo zejście dzięki nim jest bardzo szybkie i ułatwione ;) Ale rzeczywiście w pewnym miejscu wychodzi się w taki płytowy fragment , z miejscami średnimi chwytami. Nie wiem czy podchodząc to się omija, czy przy podejściu łatwiej znaleźć w nich przejście, ale podczas zejścia bywa czujnie.
Termin "bożociałowy" może i pogoda będzie ładna, ale na pewno będzie dużo śniegu ;)
Artur. Łańcuchy niby pomagają ale wcale szybciej tego odcinka nie zeszliśmy niż w górę. A termin bożociałowy to myśle że te szlaki bedą " czyste" przynajmniej w większości
OdpowiedzUsuń