W ostatnim
czasie odkrywamy uroki włoskich wielkich jezior. Po wakacyjnej wizycie nad
Gardą i Iseo przed Wielkanocą, naszym kolejnym celem stało się malownicze
jezioro Como. Dzięki staraniom Basi, która zawsze zadba o organizację, mamy wyznaczony
kierunek podróży, zarezerwowany nocleg, a bilety lotnicze kupione. Jej talent
organizacyjny nie ma sobie równych. Moim zadaniem pozostaje opracowanie planu
na trzy jesienne dni. W sieci pełno jest sugestii, ale naszym głównym źródłem
inspiracji był blog "Skadi na Grani". Wybraliśmy Lecco jako miejsce
pobytu. To ciekawe miasteczko usytuowane na wschodnim brzegu jeziora Como,
słynące z przepięknych widoków na otaczające go góry i jezioro. Podobno Lecco
przyciąga turystów swoim niepowtarzalnym urokiem, oferując malownicze promenady
wzdłuż brzegu jeziora, pełne przytulnych kawiarni i restauracji serwujących
tradycyjne włoskie smaki. Może latem wygląda to jak podpowiadają internetowe
witryny, my zdecydowanie wolimy bardziej małomiasteczkowe klimaty. Ale trzeba
przyznać, że okoliczne góry stanowią doskonałe miejsce dla miłośników aktywnego
wypoczynku, co idealnie wpisuje się w nasze zainteresowania. Zabytkowe centrum
miasta zachęca do spacerów po urokliwych uliczkach, gdzie przeszłość splata się
z teraźniejszością. Planując pobyt na przełomie października i listopada,
musimy uwzględnić niepewną pogodę i krótkie dni. Finalnie termin uwzględnia
dzień Wszystkich Świętych. Pomimo deszczowego przywitania w Bergamo, prognozy
na nadchodzący dzień są obiecujące, co zobowiązuje nas do pełnego wykorzystania
tego dnia. Po ustąpieniu deszczu góry, wcześniej ukryte w chmurach i mgle,
ukazują swoje imponujące sylwetki, zdobiąc się świeżym śniegiem. Panorama gór
roztacza się przed nami jak obraz malowany światłem i naturą. Poszarpana grań
masywu Monte Resegone dominuje na pierwszym planie, choć nie planujemy jej
eksplorować ze względu na ograniczony czas.
Za cel obieramy za to Monte Barro, niższy, ale równie malowniczy szczyt. Oferuje on zróżnicowany stopień doznań, pora się o tym przekonać. Oczywiście, będąc we Włoszech, nie można przejść obojętnie obok kuszących kawiarni, więc z radością korzystamy z okazji do degustacji przepysznej włoskiej kawy. Witryna kawiarni ustrojona jest w stylu Halloween.
Rozpoczęcie szlaku następuje po przekroczeniu mostu Ponte Azzone Visconti, a już na samym początku stanęliśmy przed kamiennymi schodami, które dosłownie zaczynały się od razu. Początkowe metry szlaku 304 to wspinaczka po kamienistych stopniach, pokrytych grubą warstwą liści opadłych z otaczających drzew w Parco Regionale del Monte Barro. Obszar ten cechuje się wyjątkową różnorodnością przyrodniczą, stanowiąc raj dla miłośników przyrody, turystyki pieszej i obserwacji ptaków. Park odgrywa także kluczową rolę w ochronie flory i fauny, gdzie spotkać można różnorodne gatunki roślin, w tym wiele endemicznych dla regionu alpejskiego. Wędrując po parku, byliśmy otoczeni dziką naturą.
Po ostatnich stopniach nie ma już śladu, szlak zmienia się w typową ścieżkę górską, którą z determinacją pokonaliśmy, podziwiając coraz to szersze widoki. Mijając Sasso della Vecchia, charakterystyczną, skalistą formację skalną przypominającą sylwetkę staruszki, ścieżka staje się wąska i bardziej wymagająca. Poziomice na mapie wskazywały, że osiągnęliśmy pożądaną wysokość, ale przed nami jeszcze kilka fragmentów z intensywnym terenem „góra-dół”, z których jeden wymagał użycia wszystkich kończyn.
Ostatecznie docieramy na szczyt w pełnym słońcu. Widok ze szczytu Monte Barro to była spektakularna panorama, nagroda za trudy wspinaczki. Z wysokości około 922 metrów nad poziomem morza, malowniczy krajobraz obejmował jezioro Como, otaczające go góry i urokliwe miejscowości. Kontury gór zdobiły się cieniami i odcieniami, a łaskawa pogoda umożliwiała widok na odległe szczyty Alp, tworząc epicką panoramę. Świeże powietrze, czyste niebo i zielone obszary wokół szczytu potęgują uczucie spokoju i harmonii.Widok ze szczytu Monte Barro to nie tylko nagroda dla wspinaczy, ale także niezapomniane wrażenia wizualne, pozwalające poczuć siłę natury i urok włoskich krajobrazów górskich.
Po godzinie wylegiwania się na szczycie, który mieliśmy tylko dla siebie, nadszedł czas na zejście. Rozpoczęliśmy schodzenie szlakiem, który momentami zaskakiwał nas swoim charakterem. Szlak nr 305 prowadził granią pomiędzy szczytami Monte Barro a Monte San Michele.
Jako, że zaczynało się powoli zmierzchać, zaproponowałem Basi skorzystanie z mniej wyraźnej ścieżki prowadzącej do szlaku, którym zakładaliśmy trawersować zbocza Monte Barro po zejściu z grani. Pomysł ten pozwalałby nam zaoszczędzić sporo czasu. Basia, patrząc na mnie i ścieżkę na przemian, zgodziła się pod warunkiem, że nie oddalam się na zbyt duży dystans. Miałem rumieńce na policzkach, zdziwiony tym, że zaczynamy wędrować poza utartym szlakiem. Ścieżka była stroma, mało wyraźna, ale mimo to nie sprawiała nam trudności. Doprowadziła nas do wcześniej wspomnianego trawersu, dzięki czemu mogliśmy bezpiecznie wrócić do domu. Zbliżał się wieczór, ale nie martwiliśmy się tym już tak bardzo, gdyż byliśmy na szerokiej drodze, a światło z czołówek pozwalało nam schodzić z łatwością.
Doszliśmy do miejsca startowego naszej wędrówki, lekko zmęczeni, głodni, ale usatysfakcjonowani pięknymi widokami i niezapomnianymi przeżyciami. Odpoczynek miał smak pysznej włoskiej pizzy i dużego piwa. To był niesamowity dzień, wypełniony nie tylko malowniczymi pejzażami, ale także wspaniałymi emocjami. Dowód na dzień z kategorii dolce vita.
Za cel obieramy za to Monte Barro, niższy, ale równie malowniczy szczyt. Oferuje on zróżnicowany stopień doznań, pora się o tym przekonać. Oczywiście, będąc we Włoszech, nie można przejść obojętnie obok kuszących kawiarni, więc z radością korzystamy z okazji do degustacji przepysznej włoskiej kawy. Witryna kawiarni ustrojona jest w stylu Halloween.
Rozpoczęcie szlaku następuje po przekroczeniu mostu Ponte Azzone Visconti, a już na samym początku stanęliśmy przed kamiennymi schodami, które dosłownie zaczynały się od razu. Początkowe metry szlaku 304 to wspinaczka po kamienistych stopniach, pokrytych grubą warstwą liści opadłych z otaczających drzew w Parco Regionale del Monte Barro. Obszar ten cechuje się wyjątkową różnorodnością przyrodniczą, stanowiąc raj dla miłośników przyrody, turystyki pieszej i obserwacji ptaków. Park odgrywa także kluczową rolę w ochronie flory i fauny, gdzie spotkać można różnorodne gatunki roślin, w tym wiele endemicznych dla regionu alpejskiego. Wędrując po parku, byliśmy otoczeni dziką naturą.
Po ostatnich stopniach nie ma już śladu, szlak zmienia się w typową ścieżkę górską, którą z determinacją pokonaliśmy, podziwiając coraz to szersze widoki. Mijając Sasso della Vecchia, charakterystyczną, skalistą formację skalną przypominającą sylwetkę staruszki, ścieżka staje się wąska i bardziej wymagająca. Poziomice na mapie wskazywały, że osiągnęliśmy pożądaną wysokość, ale przed nami jeszcze kilka fragmentów z intensywnym terenem „góra-dół”, z których jeden wymagał użycia wszystkich kończyn.
Ostatecznie docieramy na szczyt w pełnym słońcu. Widok ze szczytu Monte Barro to była spektakularna panorama, nagroda za trudy wspinaczki. Z wysokości około 922 metrów nad poziomem morza, malowniczy krajobraz obejmował jezioro Como, otaczające go góry i urokliwe miejscowości. Kontury gór zdobiły się cieniami i odcieniami, a łaskawa pogoda umożliwiała widok na odległe szczyty Alp, tworząc epicką panoramę. Świeże powietrze, czyste niebo i zielone obszary wokół szczytu potęgują uczucie spokoju i harmonii.Widok ze szczytu Monte Barro to nie tylko nagroda dla wspinaczy, ale także niezapomniane wrażenia wizualne, pozwalające poczuć siłę natury i urok włoskich krajobrazów górskich.
Po godzinie wylegiwania się na szczycie, który mieliśmy tylko dla siebie, nadszedł czas na zejście. Rozpoczęliśmy schodzenie szlakiem, który momentami zaskakiwał nas swoim charakterem. Szlak nr 305 prowadził granią pomiędzy szczytami Monte Barro a Monte San Michele.
Jako, że zaczynało się powoli zmierzchać, zaproponowałem Basi skorzystanie z mniej wyraźnej ścieżki prowadzącej do szlaku, którym zakładaliśmy trawersować zbocza Monte Barro po zejściu z grani. Pomysł ten pozwalałby nam zaoszczędzić sporo czasu. Basia, patrząc na mnie i ścieżkę na przemian, zgodziła się pod warunkiem, że nie oddalam się na zbyt duży dystans. Miałem rumieńce na policzkach, zdziwiony tym, że zaczynamy wędrować poza utartym szlakiem. Ścieżka była stroma, mało wyraźna, ale mimo to nie sprawiała nam trudności. Doprowadziła nas do wcześniej wspomnianego trawersu, dzięki czemu mogliśmy bezpiecznie wrócić do domu. Zbliżał się wieczór, ale nie martwiliśmy się tym już tak bardzo, gdyż byliśmy na szerokiej drodze, a światło z czołówek pozwalało nam schodzić z łatwością.
Doszliśmy do miejsca startowego naszej wędrówki, lekko zmęczeni, głodni, ale usatysfakcjonowani pięknymi widokami i niezapomnianymi przeżyciami. Odpoczynek miał smak pysznej włoskiej pizzy i dużego piwa. To był niesamowity dzień, wypełniony nie tylko malowniczymi pejzażami, ale także wspaniałymi emocjami. Dowód na dzień z kategorii dolce vita.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)