Gdy rozpoczynał się rok 2023 zajrzałem sobie do mojego
grafiku i tak jak nigdy zaplanowałem z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem męską
wyprawę w Tatry. Piszę do brata, że pod koniec lipca będzie ładna pogoda i
jedziemy na Łomnicę. Wtedy był początek lutego i tak pół-żartem, pół-serio
oznajmiłem Markowi ten termin. On z takim samym nastawieniem przyjął termin i
że się zgadza dodając od siebie, że tylko do południa bo około trzynastej ma
padać. Hehe trzeba więc się będzie spieszyć. Mijają dni, miesiące a śniegi dość
długo się utrzymują hmmm. Przychodzi czas na lipiec i zaczyna się okres dość
dobrej pogody, która sprawia, że na południowych stokach śnieg znika w oka
mgnieniu. Nawet wymyśliłem opcję wcześniejszego terminu, gdyby pogoda była
słoneczna. Niestety tak się nie stało, więc trzeba czekać do tego 21-go dnia
miesiąca. Pogoda zapowiada się wyśmienicie - tak jak to miało być od początku,
aczkolwiek w nocy ma padać spory deszcz. To nam trochę zmienia plany i Łomicę
czyli wisienkę na torcie zostawiamy sobie na niedzielę, coby skały wyschły.
W sobotni słoneczny poranek parkujemy nasz wehikuł na prawie
pełnym już parkingu w Starym Smokowcu. Za cel na rozgrzewkę wybieramy sobie łatwą
górę czyli Świstowy Szczyt liczący 2383 m.n.p.m. Choć szczyt nie należy ani do
najwyższych, ani do najbardziej popularnych tatrzańskich wierzchołków, oferuje
naprawdę dobre widoki na otaczające go z wielu stron giganty. Wejście tam nie
jest szczególnie wymagające, a wierzchołek można zdobyć kilkoma różnymi drogami.
Początkowo nasz wariant miał być taki, że wchodzimy przez Świstowy Grzebień a
schodzimy Dziką Kotliną. Nocny deszcz skutecznie nas odwiódł od takiej opcji
wejściowej, ze względu na mokre trawki i dość lufiasty trawers po nich.
Wchodzimy więc najprostszą wersją czyli przez kotlinę. Aby zaoszczędzić siły
pomagamy sobie a pomocą kolejki na Hrebeniok. Ścieżka w górę Doliny Staroleśnej
jest kamienista i prowadzi częściowo lasem, dopiero po jakimś czasie zaczyna
dominować kosodrzewina odsłaniająca widoki. Szlak dość długo jest łagodny i
mało wymagający, dopiero po paru kilometrach zaczyna się piąć do góry. To jest
mój pierwszy wyjazd w góry od świątecznych Alp Bergamskich i odczuwam to na
swojej kondycji.
W okolicy Długiego Stawu pojawia się nasz dzisiejszy cel. Ładnie się prezentuje. Niedługo później jesteśmy już pod Zbójnicką Chatą, która jest jednym z wyżej położonych tatrzańskich schronisk.Tam obowiązkowy odpoczynek i łyki pysznych trunków. W międzyczasie niebo zmieniło kolor. Z błękitnego pojawiło się więcej szarego - kurcze nie tak to miało wyglądać. W prognozach deszczu nie było więc po odpoczynku ruszamy w stronę Rohatki.
Po kilkunastu minutach wędrówki niebieskim szlakiem trafiamy na moment zejścia z niego i wchodzimy w krainę nieznaną. Aby dodać animuszu temu miejscu natura postanowiła do Dzikiej Kotliny sprowadzić większą ilość chmur i opad. Na początku myślimy, że jest to tylko drobny opad konwekcyjny ale im dalej w las tym deszczu coraz więcej i w końcu zamienił się w ulewę. Po piętnastu minutach postanawiamy zawrócić. Nie ma sensu się pchać w takich warunkach na szczyt. Znamy już drogę więc następnym razem będzie prościej. Mimo, że zostało nam jakieś pół godziny do szczytu wtedy w tym momencie nie żałowaliśmy tej decyzji. Trochę gorzej z tym żalem było, gdy wróciliśmy do szlaku i pojawiło się błękitne niebo. Wrrrr jak tak można?! Przez chwilę rozmyślamy czy wrócić i Świstowy "odfajkować" ale Marek coś nie bardzo był chętny na mokre skały. No ok. nie będę naciskał bo jeszcze kolejny dzień przed nami a na Świstowy przyjdzie jeszcze czas - może w większym gronie.
Grzecznie wracamy w stronę schroniska co chwilę złowrogo spoglądając na sylwetkę góry, która nas tym razem nie wpuściła. W schronisku wznosimy toasty tymi samymi trunkami co dwie godziny wcześniej tylko w odwrotnej kolejności. Kofola to jest czarny skarb Słowaków. Z daleka obserwujemy akcję ratunkową na Strzeleckich Polach, po czym rozpoczynamy mozolne zejście do kolejki. Mimo tego wycofu to był piękny górski dzień, który zapamiętam na długo.
Wieczorem jeszcze testujemy funkcjonalność naszego mini campera. Wystawiona ocena z testów jest pozytywna. Po długim dniu sen przychodzi szybko.
W okolicy Długiego Stawu pojawia się nasz dzisiejszy cel. Ładnie się prezentuje. Niedługo później jesteśmy już pod Zbójnicką Chatą, która jest jednym z wyżej położonych tatrzańskich schronisk.Tam obowiązkowy odpoczynek i łyki pysznych trunków. W międzyczasie niebo zmieniło kolor. Z błękitnego pojawiło się więcej szarego - kurcze nie tak to miało wyglądać. W prognozach deszczu nie było więc po odpoczynku ruszamy w stronę Rohatki.
Po kilkunastu minutach wędrówki niebieskim szlakiem trafiamy na moment zejścia z niego i wchodzimy w krainę nieznaną. Aby dodać animuszu temu miejscu natura postanowiła do Dzikiej Kotliny sprowadzić większą ilość chmur i opad. Na początku myślimy, że jest to tylko drobny opad konwekcyjny ale im dalej w las tym deszczu coraz więcej i w końcu zamienił się w ulewę. Po piętnastu minutach postanawiamy zawrócić. Nie ma sensu się pchać w takich warunkach na szczyt. Znamy już drogę więc następnym razem będzie prościej. Mimo, że zostało nam jakieś pół godziny do szczytu wtedy w tym momencie nie żałowaliśmy tej decyzji. Trochę gorzej z tym żalem było, gdy wróciliśmy do szlaku i pojawiło się błękitne niebo. Wrrrr jak tak można?! Przez chwilę rozmyślamy czy wrócić i Świstowy "odfajkować" ale Marek coś nie bardzo był chętny na mokre skały. No ok. nie będę naciskał bo jeszcze kolejny dzień przed nami a na Świstowy przyjdzie jeszcze czas - może w większym gronie.
Grzecznie wracamy w stronę schroniska co chwilę złowrogo spoglądając na sylwetkę góry, która nas tym razem nie wpuściła. W schronisku wznosimy toasty tymi samymi trunkami co dwie godziny wcześniej tylko w odwrotnej kolejności. Kofola to jest czarny skarb Słowaków. Z daleka obserwujemy akcję ratunkową na Strzeleckich Polach, po czym rozpoczynamy mozolne zejście do kolejki. Mimo tego wycofu to był piękny górski dzień, który zapamiętam na długo.
Wieczorem jeszcze testujemy funkcjonalność naszego mini campera. Wystawiona ocena z testów jest pozytywna. Po długim dniu sen przychodzi szybko.
Szkoda pogody, ale tak bywa. Wydaje mi się, że często warunki tylko czekają jak się zejdzie, by się poprawiło ;) Ale to chyba tylko takie pozorne, bo jakby się zostało wyżej, to byłoby dalej źle. Ten szczyt na mnie jeszcze czeka.
OdpowiedzUsuń