Cima d'Oro 1802 m.n.p.m.
Prognozy na ten dzień miały się
znacząco poprawić. Wykorzystamy go więc w stu procentach. Dzień wcześniej
mieliśmy lekki rozruch, dziś będzie dużo większa dawka aktywności - idziemy w
góry! Możliwości są długie i szerokie jak Garda. My wybieramy opcję z nieodległym
szczytem, który widać z tarasu naszego apartamentu. Cima d'Oro to szczyt o
wysokości powyżej 1800 m.n.p.m. Dzięki historycznym śladom I wojny światowej i
bezkresnym widokom wędrówka na szczyt stanowi kwitesencję licznych
niespodzianek, jakie kryją szlaki otaczającej Valle di Ledro. Opisana trasa nie ma żadnych
trudności technicznych i niebezpieczeństw, choć jest nieco wymagająca ze
względu na przewyższenie jakie trzeba pokonać, a będzie to ponad 1000 metrów.
Ciekawe, czy moje plecy przejdą obok tego obojętnie. Dawid stwierdza, że dziś
spróbuje swoich sił na rowerze, więc wypożycza go w jednym z wielu możliwych punktów
w okolicy. Tym samym nasza czwórka po sytym śniadaniu rozpoczyna podbój
górskich szlaków od maleńkiego parkingu w przysiółku La Vale.
Przez pierwszą
godzinę idziemy szeroką, szutrową i zacienioną trasą rowerową, wzdłuż której
gdzieniegdzie spomiędzy drzew przebija się słońce. Prawdę mówiąc kilkukrotnie
można było sobie skrócić podejście wchodząc na właściwy szlak Senterio
Austrioungarico 1915-1918, ale my jesteśmy wygodniccy i udajemy, że nie widzimy
tablic szlakowskazów.
Dochodzimy do malowniczego punktu widokowego, z którego w
pełnej krasie widać nasze jezioro Ledro. Jest tam fajna ławeczka ze stołem, aż się
prosi, żeby się przy nim zatrzymać. No cóż, nam nie trzeba dwa razy powtarzać.
Spędzamy tam ok. pół godziny, nawadniamy się, focimy. Czas też wykorzystać krem
UV 50.
Od tego momentu koniec z wygodną drogą. Wchodzimy w iście górski i
owiany wieloma tajemnicami teren. Gęstość poziomic na mapie wskazuje, że się
nieźle zmęczymy i już niedługo wsmarowany krem, będzie spływał po naszych
ciałach. Mijamy stare i opuszczone punkty pierwszej pomocy, ruiny okopów, kilka
sztolni i po kolejnej godzinie zmęczeni, ale szczęśliwi docieramy do kolejnego
punktu widokowego.
Cima Osservatorio to świetny punkt, z którego roztaczają się
przepiękne widoki nie tylko na dolinę Ledro, ale także na pobliski masyw Monte
Baldo czy dalsze nieznane nam góry i pagóry. Każdy razem i z osobna ustawia się
do fotki przy metalowym krzyżu, chłoniemy widoki, posilamy się, znowu się
smarujemy, bo po tamtej porcji nie ma już śladu i oczywiście cieszymy się
chwilą w górach. Niektórzy pierwszy raz w sezonie. Wow! Moja radość jest
wielka. Decydując się na lutową operację nie sądziłem, że tak szybko stanę na
nogi. Jestem pozytywnie zaskoczony swoim stanem. Teraz może być już tylko
lepiej i z takim nastawieniem ruszamy dalej ku szczytowi.
Idziemy teraz
trawiastą granią niczym w Tatrach Zachodnich, wzdłuż długiego rowu wykopanego
na potrzeby okopów. Widoki coraz szersze. Znika z widoku Lago di Ledro, pojawia
się w zastępstwie Garda. Po chwili stajemy na szczycie. Oprócz nas jest tam para
Czechów oraz Austriaków na rowerach, z którymi zamieniamy parę zdań o
wrażeniach z okolicy. Nasza pogodynka (Makak) z niepokojem spogląda na radary
pogodowe i obwieszcza nam wiadomość o zbliżającym się deszczu. Rzeczywiście
niebo jakby się zachmurzyło, ale czy powiedzenie "z małej chmury duży
deszcz" sprawdzi się tym razem?
Rozpoczynamy schodzenie. Pamiętając słowa
mojego guru z dziedziny rehabilitacji idę na mocno ugiętych kolanach, aby
amortyzować wszelakie drgania kręgosłupa. Po pierwszej godzinie gubienia
wysokości już wiem, że zakwasy będą rekordowe. Łydki, uda i biodra palą niemiłosiernie.
W międzyczasie spada deszcz. Powiedzieć, że padało to powiedzieć za dużo. Co
prawda coś tam z chmury spłynęło, ale dwie minuty deszczu to tylko lekkie schłodzenie
organizmu. Po kolejnych trzydziestu minutach wchodzimy na znaną już nam trasę
rowerową, którą na lekko już schodzimy aż do samochodu.
|
Tu nawet "odliściają"
|
Była też opcja
zrobienia klasycznej pętelki i zejścia Doliną Dromae, ale po porozumieniu się z
mapą i obejrzeniu gęstości poziomic na tej trasie, lobbowałem u reszty ekipy
zejście znaną nam drogą. Decyzja była jednogłośna. Zatrzymujemy się jeszcze raz
przy "ławostołach" z widokiem na Ledro, a potem już prosto do auta.
Po powrocie do domu zażywamy orzeźwiającej kąpieli w jeziorze Ledro. To jest
dopiero czad, gdy po górskiej akcji można zażyć kąpieli w jeziorze tak czystym,
że pstrągi jedzą Ci z ręki. Otaczają nas góry - czujemy w kościach, że kolejny
dzień też będziemy spędzać wysoko.
WIĘCEJ ZDJĘĆ
Ależ tam było pięknie! 🤩
OdpowiedzUsuńPiękne tereny. Góry rzeczywiście mocno przypominają Tatry Zachodnie. Tylko widoki na jeziora w dole zupełnie inne ;)
OdpowiedzUsuńDobrze, że po operacji już wszystko dobrze. Na pewno był duży niepokój przed urlopem, czy dasz radę zrealizować plany z jej powodu.