Góry Choczańskie - Wielki Chocz 1608 m.n.p.m.
Po sobotnim zachmurzonym dniu niedziela miała być ładniejsza,
ale tylko w rejonie Małej Fatry. Wysokie góry od rana są w chmurach. Wobec tego
wybieramy się na dziewiczy dla nas Wielki Chocz uznawany za najpiękniejszy
punkt widokowy na Słowacji. Szczyt nie ma imponującej wysokości, bo tylko 1608
m.n.p.m., ale za to dość strome podejście i niemalże tatrzańskie przewyższenie,
bo prawie 1000 metrów różnicy wzniesień.
Ze względu na odległość 100 km do przejechania pod szlak, wybieramy
najkrótszy wariant z miejscowości Valaska Dubova. Parkujemy w okolicach
początku szlaku, gdzie nie ma ewidentnych zakazów parkowania. Opłacamy postój
znanym nam sposobem przez sms i po szybkim śniadaniu ruszamy w nieznane.
Czuć,
że wisi coś w powietrzu. Dosłownie zalewamy się potem – chyba coś lunie z
nieba. Mozolnie zdobywamy wertykalne metry. Basia walczy ze swoim wewnętrznym
demonem, który próbuje ją przekonać do odwrotu. Póki co nie daje za wygraną i w
mapowym czasie dochodzimy do Prednej Polany. Stamtąd już tylko 350 metrów do
wierzchołka.
Łapiemy oddech i rozpoczynamy podchodzenie wariantem letnim. Niebo
szybko otaczają chmury i tracimy nadzieję na dalekie obserwacje. Po godzinie
osiągamy wierzchołek, a demon Barbórki zostaje ostatecznie ujarzmiony. Na
szczycie siedzimy dosyć długo i focimy. Tak jak przypuszczaliśmy, ze szczytu
zbyt wiele nie widać. Na pewno wokoło majaczy bliska Mała Fatra, Niżne Tatry,
Pilsko i Babia Góra, widać też, że nad Tatrami przewalają się burzowe chmury,
co utwierdza nas w przekonaniu, że to był dobry kierunek wędrówki.
Schodzimy
wariantem zimowym, który okazuje się przyjemniejszy dla naszych kolan. Marzymy
o szybkim zejściu i zimnym piwie.
Na dole czeka nas kolejna niemiła niespodzianka. Za szybą znajdujemy wezwanie do zapłaty za zaparkowanie w niby niedozwolonym miejscu. Nie byliśmy w tym osamotnieni. Jak już wyżej wspomniałem nie było tam żadnych zakazów, więc gminne polowanie na euraski trwa w najlepsze. Poniedziałek niebo ześle nam dużo litrów – ale nie tych płynów, które lubi każdy tatromaniak, nabieramy więc sił na wtorkową „truskawkę na torcie”, która zakończy nasz dziesięciodniowy górski serial. A truskawka będzie nieźle zatłoczona, ale warta zachodu.
Na dole czeka nas kolejna niemiła niespodzianka. Za szybą znajdujemy wezwanie do zapłaty za zaparkowanie w niby niedozwolonym miejscu. Nie byliśmy w tym osamotnieni. Jak już wyżej wspomniałem nie było tam żadnych zakazów, więc gminne polowanie na euraski trwa w najlepsze. Poniedziałek niebo ześle nam dużo litrów – ale nie tych płynów, które lubi każdy tatromaniak, nabieramy więc sił na wtorkową „truskawkę na torcie”, która zakończy nasz dziesięciodniowy górski serial. A truskawka będzie nieźle zatłoczona, ale warta zachodu.
Przy lepszej widoczności widoki z Wielkiego Chocza są rewelacyjne :) Chociaż tym razem na plus trzeba zaliczyć brak burz ;)
OdpowiedzUsuń