poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Scramblingowa zabawa


Tatry - Mały Lodowy Szczyt 2452 m.n.p.m.
Po wczorajszym długim i wyczerpującym dniu Basia postanawia odpocząć. Ale nie będzie odpoczywać w łóżku, tylko w górach – zuch dziewczyna. Będzie podążała naszym śladem do Chaty Teryho. Ja z Markiem tego dnia postanawiamy wdrapać się na któryś ze szczytów w okolicy. Na który zdecydujemy już w schronisku.  Ze względu na kiepski zasięg, pierwszy raz będziemy korzystać z  walkie-talkie.
Wyposażeni w ten sprzęt rozdzielamy się już pod Hrebeniokiem, gdyż zależy nam na szybkim dotarciu w wyższe partie ze względu na prognozujące deszcze po południu. Barbórka podąża za nami spokojnym tempem. Podrażnieni słońcem z dnia poprzedniego smarujemy się „50”, gdy tylko poczujemy, że skóra jest sucha. Po 2.5 godzinach siadamy na werandzie chaty i próbujemy się posilić – bezskutecznie. Wszystko smakuje jak trociny a i brak apetytu nic dobrego nie wróży.




Po półgodzinnej przerwie za cel obieramy sobie Mały Lodowy Szczyt i ruszamy w kierunku Czerwonej Ławki. Po chwili widzę jednak, że Marek ledwo idzie i stwierdza, ze poczeka na mnie i Basię w schronisku. Buuu nie będzie z kim dzielić radości z małego sukcesu. Niebo zasłonięte jest chmurami, więc obiecuję, że jeśli tylko zacznie się robić kiepsko zawrócę. Narzucam sobie dość ostre tempo. Pod łańcuchami zakładam kask tak dla swojego bezpieczeństwa, bo ludzi sporo przede mną. Szybko pokonuje ten fragment i staję po raz kolejny na przełęczy.








Jest tam między innymi dwójka rodaków, którzy proponują mi piwo. Naturalnie odmawiam, gdyż nie jest to dobre miejsce i czas na takie wspomagacze  – z resztą to samo im powiedziałem. Po 20 minutach i świetnej zabawie scramblingowej staje na szczycie. Łączę się z Basią, robię serię zdjęć i bięgnę do schroniska. Nie ma czasu na napawanie się widokami, które z resztą są ograniczone przez przewalające się chmury.









Po godzinie wciągam w siebie zasłużone piwko i zupę czosnkową. Już teraz wiem, że to tempo wyjdzie mi bokiem. W międzyczasie słucham opowieści o tym jak Barbórka zdobywała Chatę Teryho w asyście czterech dziarskich, słowackich emerytów, którzy poczęstowali ją wybornym regionalnym trunkiem zwanym Palinką. Tak to jest zostawić babę na szlaku…  Po odpoczynku postanawiamy już we trójkę schodzić do cywilizacji. Pięciominutowy deszcz nas postraszył i tempo siadło. Z resztą po pięciu dniach łażenia wszystkie mięśnie, nawet te, o których do tej pory nie mieliśmy pojęcia, zaczynają nas boleć. W dodatku pojawiają się odciski, a u Marka - symptomy przeziębienia. W bólach dochodzimy do auta, a w domu Marek nadstawia wiadro pod nos na katar, który leje się jak z kranu. Następnego dnia każdemu przyda się wolne.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)