Dolomity - Lago di Sorapis 1923 m.n.p.m.
Ostatni dzień przeznaczamy na lajtowe wejście nad
bajeczne jezioro - Lago di Sorapis. Ponieważ zbliżamy się do końca naszego
zaplanowanego urlopu, przemieszczamy się na camping Olimpia z Canazei do
Cortina d’Ampezzo i tam rozkładamy ostatni obóz. Przepiękne miejsce w lesie nad
rzeką, która ma również inny walor-wieczorem służy do schłodzenia dobrych
trunków. Po rozbiciu namiotów i szybkim posiłku ruszamy stronę masywu Sorapis
na przełęcz, którą Barbórka nazywa „Trzy krocze”, czyli Tre Croci, które jest
punktem startowym.
Trasa początkowo wiedzie lasem – szlak nr 215, po czym
przechodzi w odcinek bardziej skalny. Jest to prosta trasa o kilku
eksponowanych miejscach, ale bez trudności technicznych. Widokowa, więc robimy
dużo fotek.
W międzyczasie Sonia tak zapatrzyła się w alpejskie kwiatki i
chciała sobie pstryknąć taki jeden na stromym zboczu. Poprosiła, abym podał jej
mój kijek. Ok nie ma sprawy. Pętla zawinięta na nadgarstku i mój mocny chwyt na
niewiele się zdał. Gdy tylko wzięła ciężar ciała na siebie, rączka odpadła od
kijka a uchwyt został mi w dłoni. Zsuwając się troszkę napędziła sobie i nam
strachu. W ten oto sposób jako ostatnia zniżyła się do poziomu gleby z naszej
czwórki. Po około 2,5 godz. Docieramy nad jezioro o kolorze: i tutaj wersji
jest kilka: turkusowe, zielone z kokosowym mlekiem, trudne do określenia.
Siedzimy nad jeziorem długo podziwiając okoliczne szczyty, jeden jak tłumaczy
nam Zanzara z włoskiego oznacza „Palec Boży” i tak to wygląda. Postanawiamy
obejść jeziorko dookoła, ostatnie metry są nawet wspinaczkowe – te Dolomity
ciągle czymś zaskakują! I wracamy tę samą drogą do parkingu, gdzie czeka na nas
samochód.
W samochodzie Sonia zauważa komara i krzyczy do Kovika: „weź go ubij, szybko!”, po czym Zanzara tłumaczy nam, że właśnie ją zabiliśmy – po włosku Zanzara oznacza właśnie…komara!!! Mamy z tego ubaw na całego. Na campingu odkrywamy cudowne miejsce na spożycie wszystkiego, co nam jeszcze zostało. Jest świeża sałatka z rukoli, roszponki, włoskiej fety, oliwek oraz oliwy – do tego serwujemy sobie dziś schłodzone w rzece winka, a Kovik odkrywa, że kociołek o węgierskim smaku z ziemniakami warto wymieszać z 2 torebkami ryżu - tak tworzy się niesamowita potrawa – ziemniaczano – ryżana (kto by pomyślał, że to będzie dobre?:)) – chyba rośnie nam nowy Szef Kuchni. I takie tam głupoty przychodzą nam tego ostatniego wieczora do głowy – zabawa przednia i aż szkoda wracać. Tym bardziej, że cytując Panią Zanzarę: towarzystwo kiepskie z „ponurą atmosferą w ekipie, niesamowicie nudne trasy, nieurokliwe widoki, no i do tego jeszcze ta beznadziejna pogoda. Z trudem, ale jakoś wytrzymaliśmy ten tydzień” Następnego dnia zwiedzamy Cortinę i wracamy na ten czysty i otwarty na nas Śląsk. Ale po czymś takim długo nie można się pozbierać. Amare di Dolomiti.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)