Alpy Ticzyńskie - Monte Morissolo 1311 m.n.p.m.
Lądujemy w Mediolanie, tym razem na lotnisku Malpensa, odbieramy
nasze wypożyczone cacko — Hyundai i10 — i
zaczynamy podróż nad Lago Maggiore i rozpoznanie nowego dla nas regionu.
Zapraszamy do Piemontu… Ale hola, hola, nie tak łatwo. Akurat w dzień przylotu
zaczyna się Lago Maggiore Maraton. Serio? — natura natychmiastowo rzuca nam
kłody pod nogi (albo zakręty pod koła). Albo… Marek, który nam towarzyszy, jak
magnes przyciąga jakieś sportowe akcje podczas pobytu… co my już wspólnie nie
przerabialiśmy: wyścigi kolarskie, triathlony teraz maraton. To co następne?
Rajd WRC – ocho Sardynia się kłania… Nasz plan zakładał spokojny przejazd nad
Maggiore, nocleg w uroczej Stresie bez stresu. Jednak w górskie serpentyny nas
wzywają. Akcja jak w serialu z gatunku survival: mały silnik, wąskie zakręty,
strome podjazdy — i choć małe i10 nie jest monster truckiem, dawał radę,
skrzypiąc i sapiąc, dzielnie kręcił pod górę. Maraton lekko modyfikuje nam plany.
Z pomocą uśmiechniętych panów z Polizia skręcamy w stronę Aurano, bo tam czeka
nas pierwsza atrakcja — Lake Maggiore
Zipline (czyli „tyrolka Lago Maggiore”). To nie byle jaka zjeżdżalnia na
linie: lina stalowa ma aż 1850 metrów
długości, zawieszona jest na wysokości około 350 m nad ziemią. Zjazd trwa około 90 sekund (czyli półtorej minuty czystej adrenaliny), a prędkość
potrafi przekroczyć 120 km/h.
Startuje się z Pian d’Arla (na wysokości około 1307 m n.p.m.), a meta to Alpe Segletta (ok. 960 m n.p.m.). Barbórka lekko nerwowo
stoi w koleje i pyta co chwilę: – „A na pewno to jest bezpieczne?”, „A na pewno hamuje samo?”, „A czy kolejka jest sprawdzana…?” Pan z
obsługi ze stoickim włoskim spokojem włącza muzykę i przygotowuje nas do
startu. 3-2-1 i zjazd….
.jpg)