Beskid Żywiecki - Wielka Racza
Drugi dzień beskidzkiej przygody. Pogoda jest wręcz idealna – rześkie,
zimowe powietrze, delikatne promienie słońca i brak wiatru. Z takim
nastawieniem ruszamy w stronę schroniska na Przegibku, które jest naszym
pierwszym celem na trasie. Podejście nie sprawia większych trudności, a po 1,5
godziny spokojnego marszu docieramy do schroniska na Przegibku. Nie mamy dziś presji czasowej – nocleg czeka na nas w
schronisku na Wielkiej Raczy,
więc możemy pozwolić sobie na dłuższy przystanek. Kawa w takich okolicznościach
przyrody to zawsze dobry pomysł, a do tego jesteśmy zaskoczeni małą liczbą
ludzi w schronisku. Trafia się jedynie jakiś przypadkowy gość typu „szybko
chodzę, bo jestem super i w ogóle to gdzie ja to nie byłem”.
Ruszamy dalej. Początkowo niebo jest czyste, ale po pewnym czasie na horyzoncie zaczynają gromadzić się chmury. Nie są jednak nisko zawieszone, dzięki czemu Tatry oraz Mała Fatra pozostają w zasięgu wzroku. Lubimy szlak od Przegibka do Wielkiej Raczy – to takie Beskidy w pigułce. Chociaż znaczna część wiedzie lasem, w zimowej odsłonie wygląda to naprawdę zacnie. Największe szaleństwo widokowe czeka na nas na Hali na Małej Raczy. Zbliża się wieczór, a niebo zaczyna się powoli czerwienić. Zachodzące słońce oświetla oddalone Tatry.
Na szczyt Wielkiej Raczy wchodzimy w ostatnim momencie. Ostatecznie nie jest to aż tak spektakularny zachód, na jaki liczyliśmy. Chwilę dumamy na platformie znajdującej się nad schroniskiem, by wreszcie znaleźć się w ciepłej sali z dobrym jedzeniem.
Wybór pada na schabowego i grzane piwo. W schronisku raptem kilka osób. Już wiemy, że nocleg z niedzieli na poniedziałek to był strzał w dziesiątkę – spokój i cisza. Ustalamy, że wschód słońca będzie nasz. Budzimy się jeszcze przed wschodem – nie zamierzamy się spóźnić na ten spektakl. Mroźne powietrze szczypie w policzki, ale to nie ma znaczenia – na horyzoncie powoli zaczyna pojawiać się ognista łuna. Wschodzące słońce maluje śnieg na złote i różowe odcienie, a my stoimy w ciszy, dzieląc się tym momentem. Wchodzimy też na chwilę w stan totalnej głupawki – jesteśmy tam totalnie sami, chyba za bardzo się dotleniliśmy.
Po powrocie do schroniska zjadamy solidne śniadanie, po czym powoli pakujemy plecaki i przygotowujemy się do zejścia. Ostatni odcinek pokonujemy w spokoju, delektując się jeszcze odległymi widokami. W końcu docieramy do samochodu, by wyruszyć w podróż powrotną do zatłoczonej stolicy. Beskidy po raz kolejny pokazały nam swoją niezwykłą, zimową twarz – pełną spokoju i sięgania wzorkiem za horyzont. I to wszystko w pewien zimowy weekend, w środku ferii – kto by pomyślał, że ludzi będzie jak na lekarstwo. Nie narzekamy, nie narzekamy - rajzowanie udało się fest.
Ruszamy dalej. Początkowo niebo jest czyste, ale po pewnym czasie na horyzoncie zaczynają gromadzić się chmury. Nie są jednak nisko zawieszone, dzięki czemu Tatry oraz Mała Fatra pozostają w zasięgu wzroku. Lubimy szlak od Przegibka do Wielkiej Raczy – to takie Beskidy w pigułce. Chociaż znaczna część wiedzie lasem, w zimowej odsłonie wygląda to naprawdę zacnie. Największe szaleństwo widokowe czeka na nas na Hali na Małej Raczy. Zbliża się wieczór, a niebo zaczyna się powoli czerwienić. Zachodzące słońce oświetla oddalone Tatry.
Na szczyt Wielkiej Raczy wchodzimy w ostatnim momencie. Ostatecznie nie jest to aż tak spektakularny zachód, na jaki liczyliśmy. Chwilę dumamy na platformie znajdującej się nad schroniskiem, by wreszcie znaleźć się w ciepłej sali z dobrym jedzeniem.
Wybór pada na schabowego i grzane piwo. W schronisku raptem kilka osób. Już wiemy, że nocleg z niedzieli na poniedziałek to był strzał w dziesiątkę – spokój i cisza. Ustalamy, że wschód słońca będzie nasz. Budzimy się jeszcze przed wschodem – nie zamierzamy się spóźnić na ten spektakl. Mroźne powietrze szczypie w policzki, ale to nie ma znaczenia – na horyzoncie powoli zaczyna pojawiać się ognista łuna. Wschodzące słońce maluje śnieg na złote i różowe odcienie, a my stoimy w ciszy, dzieląc się tym momentem. Wchodzimy też na chwilę w stan totalnej głupawki – jesteśmy tam totalnie sami, chyba za bardzo się dotleniliśmy.
Po powrocie do schroniska zjadamy solidne śniadanie, po czym powoli pakujemy plecaki i przygotowujemy się do zejścia. Ostatni odcinek pokonujemy w spokoju, delektując się jeszcze odległymi widokami. W końcu docieramy do samochodu, by wyruszyć w podróż powrotną do zatłoczonej stolicy. Beskidy po raz kolejny pokazały nam swoją niezwykłą, zimową twarz – pełną spokoju i sięgania wzorkiem za horyzont. I to wszystko w pewien zimowy weekend, w środku ferii – kto by pomyślał, że ludzi będzie jak na lekarstwo. Nie narzekamy, nie narzekamy - rajzowanie udało się fest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)