W tym roku pierwszy długi weekend przypadł bardzo szybko, bo
już na święto Trzech Króli. Postanawiamy, że w tym czasie odwiedzimy Marka w
Krakowie i przy nadarzającej się okazji pojedziemy w jakieś nieodległe góry, a
wybór nie jest mały. Przy okazji
wyciągniemy Marka na tak nielubiany przez niego zimowy trekking. W piątek
popołudniu podejmujemy decyzję o planie na następny dzień. Wybór pada na
Królową Beskidów - Babią Górę. Wieczorem pakujemy plecaki nie zapominając o
zimowym sprzęcie w postaci raków i raczków. W sobotę budzik dzwoni "w
środku nocy" o 5.15, termosy z
gorącą herbatą gotowe, ruszamy do Zawoi. Na miejsce docieramy około godziny
7.30. Na podejście wybieramy czerwony szlak z Przełęczy Krowiarki, by na trasie
zejściowej zahaczyć o schronisko Markowe Szczawiny. Dojeżdżamy na najbliżej
położony parking, jednak nie ma już wolnych miejsc i zostajemy przekierowani na
kolejny - wg parkingowego położony kilkaset metrów dalej. Nie jest jednak tak
źle, bo miejsca postojowe widać już za pierwszym zakrętem. Na miejscu
przebieramy buty, zakładamy dodatkową warstwę skarpet, stuptuty. Wcześniej
wspomniane raki lądują na razie w plecakach. Ledwo mijamy budkę na wejściu do
parku, a Basia spotyka swoją koleżankę z Tychów. Całkowicie nieplanowane,
przypadkowe spotkanie. Frekwencja dziś dopisała, w górę ruszyło sporo ludzi,
wykorzystując dobrą pogodę. Po wejściu na szlak spotykamy warunki iście
jesienne. Śniegu nie ma praktycznie wcale, jednak tam, gdzie się sporadycznie
pojawia trzeba zachować szczególną ostrożność – śnieg jest zmrożony więc łatwo się
poślizgnąć. W miarę zdobywania wysokości białego puchu pojawia się coraz więcej,
jednak kolce zakładamy dopiero docierając na Sokolicę. Tam też robimy pierwszy
dłuższy postój na śniadanie. W tym momencie cel naszej podróży jest dobrze
widoczny, niebo niebieskie, mamy nadzieje że utrzyma się co najmniej do czasu
naszego pobytu na szczycie.
Zakładamy nasz zimowy sprzęt i ruszamy dalej. Śnieg jest dobrze ubity, delikatnie i przyjemnie skrzypi pod naciskiem butów. Jednak im wyżej jesteśmy, tym niebo robi się ciemniejsze. Z błękitu wokół nic już nie pozostało. Na szczyt docieramy idąc już w chmurze, walcząc z podmuchami coraz silniejszego wiatru. No cóż, chyba taki urok królowej bieli.
Natychmiast chowamy się za murkiem ubierając kolejną warstwę odzieży. Zajadamy bułkę popijając kubkiem gorącej herbaty, jednocześnie mając nadzieję, że wiatr chociaż na chwilę rozwieje chmury, a naszym oczom ukażą się jakieś widoki. Nadzieje są jednak płonne, bo nic takiego nie dzieje się dłuższy czas. Jedynie dosłownie na kilka sekund pojawiają się odległe Tatry. Kto zdążył, ten uwiecznił je na zdjęciu.
Po dłuższym czasie spędzonym na szczycie ruszamy w dół w stronę schroniska Markowe Szczawiny. Pierwszy fragment jest dosyć stromy więc ostrożnie stawiamy kolejne kroki. Kolejne metry są już łagodniejsze. Śnieg jednak nie jest tak dobrze ubity jak podczas podejścia, nawiało go chyba trochę więcej. Gdzieniegdzie w miejscu bardziej stromego odcinka trzeba pomagać sobie rękami, chwytając pobliskie gałęzie kosówki. W takich miejscach niezmiernie dziwią nas osoby, które podchodzą do góry w samych butach nie mając na nogach nawet raczków.
Docieramy w końcu do schroniska, tam zjadamy po talerzu pysznej zupy pomidorowej. Po nabraniu sił rozpoczynamy ostatni etap dzisiejszej wędrówki - powrót niebieskim szlakiem do parkingu na Przełączy Krowiarki. Jest to łatwa, przyjemna ścieżka, więc ten odcinek pokonujemy już z rakami w plecaku. Do samochodu docieramy chwilę po 16 już przy świetle czołówki oświetlającym drogę. To był przyjemny dzień.
Zakładamy nasz zimowy sprzęt i ruszamy dalej. Śnieg jest dobrze ubity, delikatnie i przyjemnie skrzypi pod naciskiem butów. Jednak im wyżej jesteśmy, tym niebo robi się ciemniejsze. Z błękitu wokół nic już nie pozostało. Na szczyt docieramy idąc już w chmurze, walcząc z podmuchami coraz silniejszego wiatru. No cóż, chyba taki urok królowej bieli.
Natychmiast chowamy się za murkiem ubierając kolejną warstwę odzieży. Zajadamy bułkę popijając kubkiem gorącej herbaty, jednocześnie mając nadzieję, że wiatr chociaż na chwilę rozwieje chmury, a naszym oczom ukażą się jakieś widoki. Nadzieje są jednak płonne, bo nic takiego nie dzieje się dłuższy czas. Jedynie dosłownie na kilka sekund pojawiają się odległe Tatry. Kto zdążył, ten uwiecznił je na zdjęciu.
Po dłuższym czasie spędzonym na szczycie ruszamy w dół w stronę schroniska Markowe Szczawiny. Pierwszy fragment jest dosyć stromy więc ostrożnie stawiamy kolejne kroki. Kolejne metry są już łagodniejsze. Śnieg jednak nie jest tak dobrze ubity jak podczas podejścia, nawiało go chyba trochę więcej. Gdzieniegdzie w miejscu bardziej stromego odcinka trzeba pomagać sobie rękami, chwytając pobliskie gałęzie kosówki. W takich miejscach niezmiernie dziwią nas osoby, które podchodzą do góry w samych butach nie mając na nogach nawet raczków.
Docieramy w końcu do schroniska, tam zjadamy po talerzu pysznej zupy pomidorowej. Po nabraniu sił rozpoczynamy ostatni etap dzisiejszej wędrówki - powrót niebieskim szlakiem do parkingu na Przełączy Krowiarki. Jest to łatwa, przyjemna ścieżka, więc ten odcinek pokonujemy już z rakami w plecaku. Do samochodu docieramy chwilę po 16 już przy świetle czołówki oświetlającym drogę. To był przyjemny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)