Tatry - Kopa Kondracka 2002 m.n.p.m.
Dojeżdżając na nasz nowoodkryty pensjonat w Bukowinie Tatrzańskiej jest już ciemno. Wielki budynek, wszędzie pachnie nowością w mega widokowym, jak się później okazuje miejscu. Rozkładamy się w naszym apartamencie i chwalę się bratu co planujemy następnego dnia. On mi pisze, że gdzieś na tweeterze pokazują, że w Tatrach halny się zaczyna. Porównujemy te informacje z prognozami, które mówią że wiatr to jest max 15km/godz. więc nie zmieniamy planów. A w planie było wejście na jeden ze szczytów zaliczanych do "Czerwonych Wierchów". Znawcy Tatr domyślą się że chodzi albo o Ciemniak, albo o Kopę Kondracką. My wybraliśmy tę drugą opcję.
Dojeżdżając do Zakopanego w oddali widać, że rzeczywiście coś na grani Tatr Zachodnich się dzieje, ale reszta nieba jest czysta. Startujemy z Kuźnic - no prawie, bo z naszego parkingu musimy podejść niespełna dwa kilometry. Ranne rześkie powietrze sprawia, że zakładamy na siebie jeszcze jedną ciepłą warstwę. Przy punkcie poboru opłat tak samo szybko tej warstwy się pozbywamy i ruszamy dalej. Pięć minut odpoczynku na "górnej warstwie" Kalatówek.
Jesteśmy tam praktycznie sami, ruszamy dalej. Dochodząc do Schroniska PTTK na Hali Kondratowej postanawiamy napić się przepysznego cappuccino. Zachłyśnięci włoskimi smakami nie sądziliśmy, że "kapuczina" może też być jak z dawnych czasów: z torebki i to w dodatku smakowe. Cóż mamy zrobić? Przy tej słonecznej pogodzie nie sposób się złościć. Jak się później okazało była to kara. Ale do tej sytuacji jeszcze wrócę. Ruszamy w dalszą drogę w ten piękny słoneczny dzień. No i tu powinna, jak w teatrze, pojawić się kurtyna objawiająca koniec aktu pierwszego. Dlaczego? Ano dlatego, ze niedługą chwilę później pogoda się zmieniła. Coraz silniejszy wiatr i niebo w jednym momencie zasłoniły chmury. Im wyżej, tym widoków nawet na bliskie zbocza brak. Ubieramy czapki, rękawiczki i mówię na pocieszenie: "Basiu spokojnie jeszcze 800 kroków i jesteśmy na przełęczy".
Taki sobie quiz zadałem i okazało się, że pomyliłem się o jedynie 30 kroków. "Tadaaaaam" oto ona - jakże inna niż dwa lata temu mniej więcej o tej samej porze Przełęcz pod Kopą Kondracką. Nic nie widać, mgła naokoło, wiatr wieje, więc co robić? Schodzimy! Ale nieeee! Postanawiamy, że robimy plan "A", a nie jak w F1 ekipa Ferrari w tym sezonie realizując swoje"Grande strategia". Nic nie widać naokoło, ale nie bardzo mam chęć znowu tędy wchodzić w niedalekiej przyszłości, więc wymuszam na Basi ten ruch, jak się później okazało wcale nie chciała wracać – twarda jest.
pazdziernik '20 |
pazdziernik '22 |
Na grani idziemy jak z automatu. Dochodzimy na szczyt - mleko dookoła. Ludzi nawet sporo. Spędzamy tam ok. 10 min nie marząc o poprawie warunków, tylko chwila odpoczynku, łyk dość ciepłej herbaty, kęs zimnej bułki i zrezygnowani powoli schodzimy w stronę Kondrackiej Przełęczy.
Uszliśmy może z 10 minut i nagle wiatr czyni cuda. Nad Giewontem chmury rozwiewa i pojawiają się widoki. Tak dosłownie na 10-15 sek. Potem znowu i jeszcze raz w coraz dłuższych interwałach. Obracamy się na pięcie i postanawiamy wejść na Kopę jeszcze raz. Po 10 minutach zejściach, w pięć minut wbiegam na szczyt, by uchwycić to okno pogodowe. Tym razem spędziliśmy na szczycie dobre pół godziny. Wiatr był mniej dokuczliwy, więc gdy czas nie nagli pozwoliliśmy sobie na więcej.
Później już w wybornych humorach zeszliśmy do Kuźnic z poznaną parą Campermajstrów, którzy jeszcze o tej porze nocują na campingu – Ci to mają życie.
WIĘCEJ ZDJĘĆ
"Grande strategia" w tym roku w wykonaniu Ferrari były jak zawsze udane :P
OdpowiedzUsuńJa miałem okazję w zeszłym roku jesienią odwiedzić Kopę Kondracką przy wietrze zwalajacym z nóg. Ale w planie mieliśmy dojść grania na Kasprowy, a ostatecznie zrobiliśmy trasę taka sama jak Wy.