Tatry - Kończysta 2535 m.n.p.m.
Sześć lat temu podjąłem pierwszą próbę wejścia na łatwy
dwutysięcznik zaliczany do Wielkiej Korony Tatr. Kończysta bo o niej mowa
chodziła mi po głowie kawał czasu. Za pierwszym razem wyszliśmy za późno i na
przełęczy pod Osterwą spotkaliśmy parkowca więc odpuściliśmy. Tym razem wyjazd
o 21 z Warszawy, podjazd pod Marka i prawie pustymi drogami omijając slalomem
napotkaną dziką zwierzynę, dojeżdżamy na parking pod Popradzkim Stawem. Szybka
przebierka i ruszamy przy świetle czołówek w górę. Nie uszliśmy czterech
zakrętów po asfaltowej drodze i nagle zatrzymuje się samochód dowożący pieczywo
do schroniska z propozycją podwózki. Głupim by było nie skorzystać, więc po 10
minutach ruszamy już magistralą w kierunku Przełęczy pod Osterwą gdzie jesteśmy
już o 5.40 W międzyczasie zaczęło lekko kropić. Basia z Michałem meldują, że
ruszają. Im się nie śpieszy. Mają plany wejść na Osterwę.
Na przełęczy jak to
na przełęczach hula wiatr, więc nie zabawiamy długo i ruszamy dalej. Teraz już
za kopczykami ku Tępej. Bardzo podał mi się ten odcinek. W bliskim sąsiedztwie
szczytu była fajna krótka grań podobna do Rohackiego Konia. Pogoda póki co
trzyma ale niski pułap chmur nie pozwala podziwiać otoczenia wobec tego
schodzimy do Stwolskiej Przełęczy.
I tu zamiast łagodnie opadającą granią ku
przełęczy nieświadomie schodzimy wschodnią stromą ścianą. W sumie to nie
przysporzyła trudności ale, gdy byliśmy już na rumowiskach Kończystej i chmury
odsłoniły Tępą dopiero zobaczyłem różnice i wybuchłem śmiechem. Teraz już żmudnie
przez w/w rumowiska żlebu opadającego z Wyżnych Pasternakowych Wrótek. Z moich
obserwacji można tymi stokami wchodzić jak tylko wygodnie. Kopczyków od groma i
nie wiadomo, który wariant wybrać. My szliśmy jak puszcza aż w końcu mówię:
- Marek! Jednak musimy odbić w prawo!
- niby czemu? – odpowiada
- a bo tam już tylko w dół przepaść jest!
Nie widziałem jak głęboka ta przepaść jest bo mleko się
rozlało na dobre. Zegarek wskazywał prawie 2500 m więc byliśmy już blisko.
Idziemy w prawo na wyraźną grzędę którą przekraczamy i wchodzimy w wąski
kominek który wyprowadza nas na wcięcie pomiędzy wierzchołkami Kończystej.
O kurczaki! Jakie to kowadło duże! Na zdjęciach wydawało się mniejsze. Ale aby „się dokonało” trzeba wejść i na tą skałę. Powiem, że trochę się przy tym spociłem, ale zejście było jeszcze gorsze. Dla ułatwienia ktoś zamontował dwie pętle, z których jedna już się powoli wyciera, więc uważać trzeba. Wyobraźnia musiała działać w 110% aby wiedzieć co widać na około.
O 10-tej zaczynamy zejście. Podobne jak przy podejściu szukamy kopczyków, ale jeśli nie ma go w zasięgu wzroku to nie panikujemy bo za chwilę na pewno jakiś się pojawi. Schodzimy bezpośrednio do doliny nie zahaczając o przełęcz. Następnie po głazach i trawkach dochodzimy do szlaku magistrali i ostatnie podejście dzisiejszego dnia obchodzące Klin.
Druga część naszej ekipy już od dłuższego czasu czeka na nas w schronisku. W między czasie nas jak i ich solidnie zmoczyło. Schodząc z Osterwy nogi idą jak z automatu. Marzę tylko o wielkiej kawie i czymś zimnym do picia. W końcu po czterech godzinach schodzenia jesteśmy przy schronisku. Wlewam w siebie wielką kofolę i kawę, i odpoczywamy. Kolana wołają o pomstę do nieba. Wracając do auta po raz kolejny dopada nas deszcz. Mimo to uśmiechnięci w Knajpie w Nowej Leśnej wcinamy pyszny obiad. To był dobry dzień. Przekroczyłem kolejne swoje granice.
O kurczaki! Jakie to kowadło duże! Na zdjęciach wydawało się mniejsze. Ale aby „się dokonało” trzeba wejść i na tą skałę. Powiem, że trochę się przy tym spociłem, ale zejście było jeszcze gorsze. Dla ułatwienia ktoś zamontował dwie pętle, z których jedna już się powoli wyciera, więc uważać trzeba. Wyobraźnia musiała działać w 110% aby wiedzieć co widać na około.
O 10-tej zaczynamy zejście. Podobne jak przy podejściu szukamy kopczyków, ale jeśli nie ma go w zasięgu wzroku to nie panikujemy bo za chwilę na pewno jakiś się pojawi. Schodzimy bezpośrednio do doliny nie zahaczając o przełęcz. Następnie po głazach i trawkach dochodzimy do szlaku magistrali i ostatnie podejście dzisiejszego dnia obchodzące Klin.
Druga część naszej ekipy już od dłuższego czasu czeka na nas w schronisku. W między czasie nas jak i ich solidnie zmoczyło. Schodząc z Osterwy nogi idą jak z automatu. Marzę tylko o wielkiej kawie i czymś zimnym do picia. W końcu po czterech godzinach schodzenia jesteśmy przy schronisku. Wlewam w siebie wielką kofolę i kawę, i odpoczywamy. Kolana wołają o pomstę do nieba. Wracając do auta po raz kolejny dopada nas deszcz. Mimo to uśmiechnięci w Knajpie w Nowej Leśnej wcinamy pyszny obiad. To był dobry dzień. Przekroczyłem kolejne swoje granice.
Gratuluje:) Kończysta odwiedzona i to z wejściem na kowadlo. Szkoda tylko widokow. Też miałem wrażenie, że wchodzić po zboczach Kończystej można dowolnie, bo wszędzie latwo od tej steost.
OdpowiedzUsuń