Tatry - Czerwona Ławka 2352 m.n.p.m.
Drugiego dnia wstaliśmy dosyć wcześnie bo już o 5.30 Niby
wcześnie rano, ale 9 godz snu wystarczyło, aby zregenerować siły. Plan był
prosty: przechodzimy przez Czerwoną Ławkę z jednej doliny do drugiej. W tym
przypadku też już wędrowałem tą trasą. W Starym smokowcu jesteśmy coś ok. 7
rano patrzymy a pierwsza kolejka na Hrebeniok odjeżdża o 7.30. Szybkie
kalkulacje w głowie i wychodzi, że czekając na nią zaoszczędzimy trochę sił a
czasowo wyjdzie mniej więcej to samo.
Z
Siodełka ruszamy czerwonym szlakiem przez Wodospady Zimnej Wody i Chatę
Zamkowskiego.
Odcinek ten mija nam dosyć sprawnie. No bo jak mogło być w sumie
inaczej. Basia jest pod wrażeniem miejscówki Chaty Zamkowskiego. Po króciutkim postoju wykorzystanym na
wyrównaniu oddechu, ruszamy ku kolejnej chacie: Chacie Teryho. Szybko
przemierzamy kolejne setki metrów. Wychodzimy z lasu, następnie kosówki.
Zdobywam plusy u „kochanej” recytując nazwy szczytów widocznych naokoło. Dolina
Małej Zimnej Wody pierwszym razem sprawiła mi więcej problemów kondycyjnych.
Tym razem obyło się bez nich.


Do schroniska dochodzimy w wyborowych
humorach. Posilamy się ichnią zupką czosnkową i kapuśniakiem. Obydwie „dupy nie
urwały”. Robimy parę fotek i ruszamy ku przełęczy.



Ludzi spora liczba – będzie
tłok. Sprawnie obchodzimy Lodową Grań i zakosy doprowadzające pod łańcuchy. Ku
zdziwieniu innych przyoblekamy się w kaski i ruszamy na najtrudniejszy szlak w
Tatrach Słowackich. Jak dla mnie najtrudniejszą „rzeczą” na tym odcinku są
właśnie tłumy. Kilka razy leciały na nas może nie wielkie, ale kamienie
wielkości pięści. Hop hyc, hop hyc i jesteśmy na Ławce.


Mówię kochanej, aby
poczekała chwilę a ja sam wspinam się wyżej w kierunku Małego Lodowego Szczytu.
Króciutki odcinek – bo przeszedłem może jakieś 50 metrów wyżej sprawił mi
mnóstwo radości. Widziałem troje ludzi schodzących ze szczytu i myślę, że tą
drogę muszę dopisać do swojego długoterminowego planu. Wracam do Basi tam robimy
sobie i innym fotki i schodzimy w stronę kolejnego już schroniska tego dnia.





Ale do niego jeszcze długa droga. Początkowo żółwim tempem po osypujących się
kamieniach, aż do wielkich skał, które uformowały naszą trasę. Co chwila pytam,
czy może byśmy sobie skrócili i zeszli ku widocznej ścieżce na dnie Staroleśnej
Doliny, ale Barbara ostro chce odwiedzić Zbójnicką Chatę. Tak więc powoli z
mozołem przemierzamy Strzeleckie Pola i następnie obchodzimy Jaworową Galerię i
Zbójnicki Spad.







W chacie spożywamy słodkości jakie mamy i kanapeczki, które
smakują jak trociny, więc trzeba je popić piwem lub kofolą – co kto woli. Po
trzech kwadransach rozpoczynamy mozolne schodzenie.


Mamy dużo czasu, więc się
nie śpieszymy. Ale po jakimś czasie chce się już być na dole, więc co chwila
mówię kochanej, że jeszcze 5-10 min co wywołuję najpierw salwę śmiechu a po
godzinie już zdenerwowanie. W końcu po którejś już próbie mówię, że te 5 min
to jest właśnie teraz. I tak się staje,
gdy wychodzimy na magistrale tatrzańską, która doprowadza nas do kolejki na
Hrebenioku. W Starym Smokowcu zmierzając do sklepu idziemy już na „automacie” –
nogi nie chcą, ale muszą. Na kwaterze spijamy po 2-3 piwka z właścicielem i
grzecznie po czynnościach popołudniowo-wieczornych kładziemy się lulu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)