Gorce - Turbacz 1310 m.n.p.m.
Zima w Gorcach już na całego! Przecieramy
dzielnie szlak, bo tylko my wybieramy nieco dłuższy wariant przejścia do
Koliby, ale jak się okazuje był to bardzo trafny wybór! Od czasu do czasu zza
drzew odsłaniają nam się Tatry, może widoczność nie powala, ale jest co
podziwiać, a spora warstwa śniegu dostarcza podwójnej radości… uwielbiamy
chodzić w takich warunkach.

Do Koliby docieramy po ok. 1,5
godzinie spokojnego marszu – przed samą Kolibą sterczymy z dobre 10 minut –
miejscówka zachwyca! Spędzenie 2 dni, bez udogodnień i z tatrzańskimi widokami,
to zapowiedź najlepszych górskich doznań!
Jak się okazuje, Koliba to
naprawdę klimatyczne miejsce: rozpalony kominek, zapalone lampki i świeczki, bo
tylko generator prądu jest źródłem energii, więc działamy na trybie
oszczędnościowym…no i ta łazienka… czy kąpał się ktoś kiedyś w szafie? Wszystko to sprawia, że nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba, no może
jeszcze niebieskiego niema i widoku z okna, oczywiście na…Tatry Wieczór upływa więc w
atmosferze śmiechów, strzelającego drewna w kominku i w oczekiwaniu na
kolejnych przybyszów z cywilizacji… a za oknem sypie śnieg!
Następnego dnia gremialnie o 9
ruszamy na Turbacz. Szybkobiegacze torują drogę, przedzierając się w świeżym
puchu śniegu, w końcu całą noc
padało…ale humory dopisują i żwawo pokonujemy kolejne odcinki trasy. Co jakiś
czas uważnie wypatrujemy szlaku, bo jak się potem okazuje, niektórych w drodze
powrotnej pognało prawie do Nowego Targu.
Szlak nie pozwala się nudzić, ale pogoda nie rozpieszcza, więc dzisiaj Tatry
możemy sobie tylko wyobrazić. Po niecałych 3 godzinach meldujemy się w
schronisku na Turbaczu, w którym spędzamy dobrą godzinę, próbując wszystkich
dostępnych tam zup (a trochę ich tam jest).
W mniejszej już grupie decydujemy się jeszcze zaatakować szczyt – jako nieliczni. Warunki nie są najłatwiejsze, wiatr przybiera na sile, a i powrót tą samą trasą nie jest już taki ekscytujący. Umilamy sobie jednak chwile zdjęciami, kawałami i innymi historiami, które śmieszą tylko w górach. Zejście do Koliby idzie nam bardzo sprawnie, a korzystając z zagubienia jednej z grup, zyskujemy na czasie. Po powrocie z prędkością huraganu atakujemy łazienkę. Przy 30-osobowej grupie czas ma jednak znaczenie. Wieczór upływa nam na wigilijnych tradycjach, jest opłatek, prezenty i wspólne kolędowanie. Super atmosfera. Mikołaj i Śnieżynka dają radę.
W niedzielę nie jest nam dane pospać, chwilę po 7.00
słyszymy donośne krzyki, że jakieś słońce świeci, że Tatry widać, że nie można
tego przegapić. Nie zastanawiając się dłużej Basia wyskakuje z łóżka, zdąży
tylko złapać czapkę i polar i już pędzi w piżamowej odsłonie, wychodzi przed
chatę i robi zdjęcia. Wszyscy wydają się być jak w amoku – noo a te stroje o
poranku! Czy to normalne, żeby w piżamie i klapkach na mróz wychodzić i robić
foty - co za górskie „friki”!W mniejszej już grupie decydujemy się jeszcze zaatakować szczyt – jako nieliczni. Warunki nie są najłatwiejsze, wiatr przybiera na sile, a i powrót tą samą trasą nie jest już taki ekscytujący. Umilamy sobie jednak chwile zdjęciami, kawałami i innymi historiami, które śmieszą tylko w górach. Zejście do Koliby idzie nam bardzo sprawnie, a korzystając z zagubienia jednej z grup, zyskujemy na czasie. Po powrocie z prędkością huraganu atakujemy łazienkę. Przy 30-osobowej grupie czas ma jednak znaczenie. Wieczór upływa nam na wigilijnych tradycjach, jest opłatek, prezenty i wspólne kolędowanie. Super atmosfera. Mikołaj i Śnieżynka dają radę.
Po świątecznym śniadaniu większość schodzi w dół do samochodów. Aż żal nam wracać, niebieskie niebo, lekki mrozik i świeży śnieg.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz nam proszę co o tym sądzisz :)