Słowenia - Alby Julijskie - Mala Ticarica
Tym razem los wreszcie się do nas uśmiechnął. Po gradobiciu i
ucieczce z wysokości marzyliśmy, żeby choć raz udało się doczłapać do
schroniska bez konieczności walki z pogodą. I sukces był widoczny na tym
górskim horyzoncie – choć sama podróż na miejsce startu miała w sobie nutkę
adrenaliny. Start dzisiejszej wędrówki budził emocje – Planina Blato. Żeby dotrzeć
do znanej planiny, czyli pasterskiej hali, musieliśmy najpierw przeżyć jazdę
busem po wąskiej, krętej drodze, na której dwie osobówki mijają się z trudem, a
nasz kierowca cisnął pojazdem, jakby był na torze Monte Carlo. Z każdą
serpentyną mieliśmy wrażenie, że zaraz spadniemy w przepaść. My w środku
kurczowo łapaliśmy siedzenia, a on… gadał przez telefon i jedną ręką zmieniał
stacje radiowe. Gość miał stalowe nerwy – albo naprawdę wielkie jaja. Barbórce
wcale nie imponowała jego podzielność uwagi, bo każdy podskok na zakręcie
oznaczał, że kierowca lekko zbacza z umownej drogi. Nasza trasa prowadziła
przez kolejne planiny
– te pasterskie hale otoczone górami to miejsca, gdzie od wieków pasterze
wypasali bydło, a dziś wciąż można zobaczyć tradycyjne drewniane chaty i
usłyszeć dzwonki krów. Planiny mają w sobie coś magicznego – niby tylko polany
w górach, a jednak pełne historii, zapachu trawy i takiego sielskiego klimatu,
jakby czas się zatrzymał. Na miejscu wreszcie mogliśmy rozprostować nogi i
ruszyć w trasę.